wtorek, 10 lipca 2012

Paryż po raz drugi. "Niedziela nad Sekwaną"

W zamieszczonym w jednym z gazet felietonie Zola rzuca impresjonistom wyzwanie. Twierdzi, że przerosło ich zadanie, które przed sobą postawili i że "mistrz jeszcze się nie wyłonił". Rękawicę postanawia podnieść Renoir. Zamierza on udowodnić Zoli i innym krytykom, że impresjoniści są w stanie stworzyć monumentalne, oparte na długich przygotowaniach dzieło. Tak rodzi się idea Śniadania wioślarzy.

W swojej książce Niedziela nad Sekwaną Susan Vreeland pozwala nam przez kolejnych osiem niedziel obserwować proces powstawania tego obrazu. Poznajemy wszystkie osoby, które zostały na nim uwiecznione. Autorka wprowadza nas w życie każdej z nich. A jest to zbieranina różnorodna. Pięć kobiet, wśród nich zarówno ceniona aktorka dramatyczna jak i pomocnica krawcowej z jednej z paryskich pracowni i ośmiu mężczyzn o równie zróżnicowanym statusie społecznym. Wszyscy oni, w niedzielne poranki zasiadają przy jednym stole, stając się wyobrażeniem "la vie moderne". Możemy obserwować jak z obcych sobie ludzi stają się przyjaciółmi wspierającymi Renoira w jego dążeniu do sukcesu. Stąd też Vreeland pokazuje nam ich nie tylko podczas niedzielnego pozowania, ale również poza nim, w ich naturalnym otoczeniu. Często odwołuje się tu do faktów jakie udało się jej zgromadzić na temat modeli Renoira, jedynie ubarwiając je fikcją.

Niedzieli nad Sekwaną pojawia się także wątek miłosny, ale nie stanowi on głównego tematu powieści. Mamy tam do czynienia z uczuciowymi rozterkami artysty, jednak są one tylko uzupełnieniem fabuły. Muszę przyznać, że był to doskonały pomysł, który sprawił, że książka jest bardzo różnorodna. Momentami wydawało mi się, że to nie Renoir jest głównym bohaterem, ale obraz, który wszystkich jednoczy i wiąże ze sobą różne opowieści.

Kronika kolejnych ośmiu letnich niedziel spędzanych w restauracji nad Sekawaną jest naprawdę obszerna. Książka liczy sobie ponad 500 stron czego praktycznie nie czuje się podczas czytania. Napisana jest lekkim i bardzo plastycznym językiem, któy sprawiał, że miałam wrażenie iż siedzę na tym nadrzecznym tarasie. Drażniły mnie jedynie dwie rzeczy. Pierwszą były bardzo szczególowe opisy strojów i sposobu malowania, mieszania farb itd. Myślę, że byłyby one mniej odczuwalne gdyby można było zerkać na reprodukcją obrazu. Trochę ułatwiała to okładka, gdzie znajduje się fragment malowidła, ale wszystko co zostało odcięte trzeba sobie wyobrazić. A nie było to dla mnie łatwe przy tak drobiazgowych opisach- widziałam szczegóły, ale już nie samą postać. Drugą rzeczą, która mnie irytowała były francuskojęzyczne wstawki. I to nie dlatego, że nie lubię tego języka, ale dlatego, iż było to dla mnie niekonsekwetne. Skoro znajdujemy się nad Sekawną to bohaterowie zapewne w ogóle mówią po francusku, więc skąd te wyróżnione zwroty? Zdaję sobie sprawę, że wynika to z tego, że Susan Vreeland powieść pisała po angielsku i zapewne francuskimi zdaniami chciała ożywić jej język, ale jak dla mnie w ten sposób odebrała jej pewną wiarygodność.

Jednak, wymienione powyżej dwa drobiazgi, nie przeszkodziły mi w czytaniu z przyjemnością. Z taką samą przyjemnością mam nadzieję sięgnąć po pozostałe książki autorki. Warte zauważenia jest, że pisarstwem zajęła się ona dopiero na emeryturze. Wcześniej uczyła angielskiego w jedej ze szkół w San Diego. Podcza podróży po Europie zwiedzała również Luwr i tam właśnie odkryła, że chce pisać powieści związane ze sztuką. W ten sposób powstały: "Dziewczyna w hiacyntowym błękicie”, „Pasja Artemizji”, „Kochanka lasu” oraz zbiór opowiadań „Life Studies”. Niedawno zaś ukazała się „Clara and Mr. Tiffany”.

Niedziela nad Sekwaną może nie jest książką idealną, ale takę, którą czyta się bardzo przyjemnie. Zabiera ona czytelnika do jednej z łodzi pływających po tej rzece. Polecam ją wszystkim, którzy chcą zobaczyć różne oblicza Paryża z końca XIX wieku, których interesuje malarstwo impresjonistów i którzy lubią dobre opowieści.


Auguste Renoir, Śniadanie wioślarzy, 1880-1881. Obraz, który zainspirował całą historię.

4 komentarze:

  1. zaczynam się zastanawiać, czy jej czasem nie przeczytać skoro tak łatwo i przyjemnie się z nią spędza czas;) a dodatkowo lubię samo w sobie malarstwo impresjonistów... dwie pieczenie na jednym ogniu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samego malarstwa to nie ma tam zbyt wiele, ale za to można podejrzeć jak powstaje dzieło. I to podglądamy nie tylko pozowanie, ale również emocje malarza.

      Usuń
  2. Właśnie czytam i popieram, że obraz trzeba mieć przed oczyma, więc sobie go wydrukowałam i mam w książce. Tylko, że mnie fascynują opisy powstawania obrazu. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się internetem podpierałam. I przeżywałam zdziwienie gdy to co opisywał autor nie zgadzało się z tym co widziałam (jest w końcu bardzo dokładny), ale po kilkunastu stronach Reniore przemalowywał obraz i już mi wszystko pasowało :D

      Usuń