czwartek, 27 września 2012

Słowo,które niszczy. "Testament Baphometa"

Muszę przyznać, że dawno żadna książka mnie tak nie zaintrygowała jak Testament Baphometa. Na tyle silnie pobudziła ona moją ciekawość, że już po kilku stronach lektury zaczęłam szperać po internecie w poszukiwaniu informacji o autorze. Okazało się, że zdobycie ich jest praktycznie niemożliwe. Greg Gindick jest postacią zdecydowanie tajemniczą, gdyż nawet wszechwiedzący "wujek google" nie wie o nim nic.

Można by się zastanawiać skąd to moje zainteresowanie pisarzem. Już tłumaczę. Wyobraźcie sobie następującą scenę. Na tarasie, położonych na uboczu, zabudowań klasztornych siedzą trzy zakonnice. Rozkoszują się promieniami słońca, śpiewem ptaków, przyrodą. Nagle w tę idyllę wdziera się trzech bandytów. Jedną siostrę mordują od razu, dwie pozostałe zastraszają. Niby nic dziwnego gdyby nie to, że jeden z morderców wygląda jak Rubik... 

Byłam przygotowana na coś absolutnie innego niż zafundował mi autor, ale zostałam przez niego zdecydowanie pozytywnie zaskoczona. W końcu nie co dzień czyta się książkę o poszukiwaniach skarbu templariuszy prowadzonych na terenach Polski, Ukrainy i Rosji. 

Sama fabuła Testamentu Baphometa jest dość prosta. Ktoś morduje polskie zakonnice. Ta sama osoba próbuje porwać młodego Polaka mieszkającego w Niemczech. Jaki jest związek pomiędzy siostrami a Krystianem? Okazuje się, że jedna z nich była jego biologiczną matką, zaś w jej posiadaniu znajdowały się informacje dotyczące "Złotej głowy", legendarnego skarbu templariuszy. Teraz ich tropem wyrusza Krystian. Chce on nie tylko wyjaśnić śmierć matki, ale również pozbyć się strachu jaki towarzyszy mu od momentu spotkania bandytów. Nie spodziewa się, że tym pilnie strzeżonym skarbem jest słowo. Kolejna, apokryficzna, ewangelia, która może doprowadzić do końca znanego nam świata. Stąd też "Rubik" nie będzie jedyną osobą zainteresowaną przechwyceniem znaleziska.

Muszę przyznać, że początkowo irytowała mnie postać głównego bohatera. Jak dla mnie, Krystian był taką trochę pierdołą, której nie udało się w życiu zbyt wiele osiągnąć i czuje, że cała ta sprawa to dla niego moment przełomowy. Ostatnia szansa żeby coś zmienić. Zdecydowanie wykorzystuje tę okazję. Jego przeciwieństwem jest, towarzysząca mu, Sandra. Kobieta sukcesu, dla której ten wyjazd jest przygodą i przerwaniem monotonii życia.

Co mnie urzekło w tej książce to sposób przedstawiania świata. Autor tak barwnie pisze o krajach wschodniej Europy, że czytelnik ma wrażenie iż podróżuje razem z bohaterami. Nie chodzi tu tylko o opisy miejsc, ale przede wszystkim o pokazanie pewnych zachowań. Czasem są to jeszcze pozostałości po ustroju komunistycznym, a czasem po prostu przykłady sławnej słowiańskiej gościnności. Dodatkowym atutem są opisy potraw regionalnych, które sprawiają,  czytelnikowi aż cieknie ślinka.

Testament Baphometa to doskonała powieść dla wszystkich, którzy lubią być zaskakiwani. Polecam ją przede wszystkim miłośnikom powieści z historią w tle.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat.





sobota, 22 września 2012

W otoczeniu trubadurów. "Noce królowej"


Strasznie ciężko szło mi czytanie tej książki. W gruncie rzeczy nie mam pojęcia dlaczego bo ani nudna nie jest ani napisana w sposób nieprzystępny, a i tematyka bliska memu sercu. No cóż, bywają takie, oporne, książki.

Główną bohaterką Nocy królowej jest Loanna de Grimwald. Poznajemy ją jako młodą dziewczynę wychowaną na dworze Matyldy, władczyni Andegawenii i jednej z dwóch pretendentek do tronu angielskiego. Hrabina marzy, żeby jej syn: Henryk ożenił się z córką księcia Akwitanii: Eleonorą. Jest tylko mały problem- Henryk dopiero niedawno przyszedł na świat i do żeniaczki się nie nadaje. Rodzice obojga młodych ustalają, że zaręczyny zostaną ogłoszone po powrocie władcy Akwitanii z pielgrzymki, zaś panna ma pozostać w klasztorze aż do zamążpójścia. Plany te nie zostają zrealizowane. Ojciec Eleonory zostaje otruty, a ona sama wydana za mąż za francuskiego delfina- człowieka, który bardziej kocha Biblię niż żonę. I tak zamienia ona miłujący muzykę, śpiew i radość dwór akwitański, na poważny i bogobojny dwór francuski.

Loanna dołącza do Eleonory już na początku intryg pomiędzy dwoma dworami. Ma zostać jej przyjaciółką i przygotować do małżeństwa z Henrykiem. Te dążenia pozostają aktualne nawet wtedy, kiedy księżniczka zasiada na tronie Francji. Loanna, a my wraz z nią, wędruje z Eleonorą do jej nowego królestwa, a potem nawet wyrusza z nią na krucjatę. Po drodze spotyka ona zarówno wrogów, jak i miłość swojego życia.

Dawno nikt mnie nie irytował tak jak główna bohaterka. Z jednej strony co chwila wspomina ona o magicznych mocach, które posiada, z drugiej ciągle ktoś ją napada, truje, porywa. Ciągle daje się omamić i podejść. Może to wina mojego ograniczonego spojrzenia, ale jednak oczekuję, że czarownica będzie mniej naiwna i bezbronna. Tak naprawdę jawi się ona głównie jako szpieg, nie zaś jako wiedźma z potężnego rodu zapoczątkowanego przez Merlina.

Loanna musi walczyć z najpotężniejszymi osobami w państwie. Jej głównym przeciwnikiem jest opat Suger- doradca Ludwika, znany przede wszystkim z budowy chóru w bazylice Saint- Denis. Człowiek rozsądny, doświadczony- momentami dziwne było, że ulega on nastoletniej dziewczynie.

Część historii poznajemy z ust samej Loanny. Od niej dowiadujemy się o  wojnie pretendentów do angielskiego tronu, planach połączenia Anglii i Akwitanii. Widzimy sieć, którą oplotła ona Eleonorę, myślącą, że ma w niej jedynie prawdziwą przyjaciółkę. Również to Loanna wprowadza nas w dworski świat miłostek i pożądania, i bez krępacji opowiada o romansie z królową i namiętności, która stała się ich udziałem. 

Mireille Calmel jest pisarką bardzo nietypową. Swoją pierwszą powieść napisała w wieku 15 lat podczas, jednego z wielu, pobytów w szpitalu. Utwór ten wydrukowany został na koszt twórcy. Przetarł on jednak drogę kolejnym jej książką. Czytane przeze mnie Noce królowej to pierwsza wydana powieść, a także pierwsza traktująca o Eleonorze z Akwitanii- postaci, która zafascynowała autorkę. Kolejne losy tej władczyni opisane zostały w dwóch najnowszych książkach Calmel. Oczywiście nie jest to jej jedyna twórczość.


Prawie na koniec mam jeszcze jedno zastrzeżenie, które podczas całej lektury nie dawało mi spokoju i gryzło po oczach. A wszystko to przez tłumacza. Chodzi mi tu o imię jednej z głównych bohaterek. W polskiej historiografii występuje ona jako Eleonora z Akwitanii lub Eleonora Akwitańska. Z kolei tłumacz pozostawił ją jako Aliénor. Nie dość, że wymówić ciężko to jeszcze wersja Aliénor Akwitańska mnie osobiście drażni- jest taka niekonsekwentna. 

Noce królowej przesycone są pewną średniowieczną magią. Autorka stworzyła świat, w którym co chwila rozlega się głos trubadura, galopują konie a kolejni kochankowie odnajdują drogę do swych serc i ciał. Ta atmosfera otacza czytelnika z każdej strony i sprawia, że zdecydowanie postaram się sięgnąć po kolejne utwory napisane przez Calmel.

A na koniec trochę "średniowiecznej" muzyki. Marcabru był prawdziwym, żyjącym w XII wieku trubadurem, ale chyba nie przypisywałabym mu autorstwa tego utworu.



środa, 19 września 2012

Stos nieroztropny i niepoprawny

Czemu nieroztropny i niepoprawny? Bo piętrzą się jeszcze pozostałości poprzednich stosów bibliotecznych, a na nowe zakupy książkowe absolutnie nie mam miejsca. Ale jak widać w żaden sposób mi to nie przeszkadza.


Tak naprawdę stosy są dwa: własny i biblioteczny- oba "upośledzone" o jedną książkę. Ale po kolei:



Na pierwszy ogień stosik nabyty. Zacznę od książki, której nie ma na zdjęciu.
0. Jake Morrissey, Geniusze Rzymu
1. Beata Pawlikowska, Blondynka na językach. Angielski brytyjski
2. Beata Pawlikowska, Blondynka na językach. Francuski
3. Audrey Niffenegger, Zaklęci w czasie
4. Catherine Sanderson, Mała Angielka
5. Wanda Jackowska, Dania do zabrania
6. Titania Hardie, Różany labirynt
7. Philippa Gregory, Czerwona królowa
8. Philippa Gregory, Błazen królowej

A teraz mój ogromny powód do radości. Nawiązałam współpracę z Grupą PUBLICAT. Jestem z tego powodu absolutnie przeszczęśliwa! I właśnie trzy kolejne książki pochodzą z pierwszej paczki jaką otrzymałam.
9. Greg Gindick, Testament Baphometa- recenzja
10. C. W. Gortner, Sekret Tudorów- recenzja
11. Sarah Bower, Grzechy rodu Borgiów




0. Carrie Karasyov, Dobry adres- recenzja
1. Agata Christie, Pasażer do Frankfurtu- recenzja
2. Jacek Komuda, Bohun
3. Virginia C. Andrews, Kwiaty na poddaszu- recenzja
4. Ferenc Mate, Winnica w Toskanii- recenzja
5. Stieg Larsson, Mężczyźni którzy nienawidzą kobiet
6. Victoria Holt, Mój wróg królowa
7. Chufo Llorens, Władca Barcelony
8. Molly Hopkins, Pewnego razu w Paryżu
9. Darien Gee, Herbaciarnia Madeline
10. Sandra Gulland, Józefina
11. John Faunce, Lukrecja Borgia

Trochę tego jest, ale ja lubię mieć zapas. Poza tym- jak mogłabym ominąć promocje książkowe czy bibliotekę?

wtorek, 18 września 2012

"Kiedy król gubi swój kraj"


Zapowiedziany wczoraj, drugi z serii "nadprogramowych" postów.

Ta ostatnia już książka z serii Królów przeklętych jest jednocześnie najbardziej nietypową. W poprzedniej Maurice Druon usunął większość znanych czytelnikowi od pierwszej części bohaterów, pozamykał większość wątków- zakończył cykl. Możemy to wywnioskować nie tylko z zakończenia tomu szóstego, ale również z czasu jaki opłynął zanim ukazał się tom siódmy. Powieść Kiedy król gubi swój kraj powstała siedemnaście lat po tomie poprzednim. Robi wrażenie doklejonej do całej serii. Opowiada ona historię Francji z czasów Jana II Dobrego i początków wojny stuletniej.
Pierwszą zmianą, którą zauważa od razu czytelnik poprzednich tomów jest nowy sposób narracji prowadzony, po raz pierwszy, w pierwszej osobie. Naszym przewodnikiem po kraju zniszczonym ciągłą wojną, zarazą i niewłaściwymi decyzjami gospodarczymi władcy jest, pełniący funkcję nuncjusza papieskiego, kardynał Heliasz de Talleyrand. Zabiera on nas do swojej karety wyruszającej z jego rodzinnego Périgueux i jadącej do Metzu na spotkanie z cesarzem. W podróży tej towarzyszy mu krewny, który, wraz z czytelnikiem, staje się jego wiernym słuchaczem. Kardynał opowiada o wojnie z Anglią, przedstawia postać króla Jana, tłumaczy podstawy roszczeń angielskiego władcy do francuskiej korony. Jednak główną rzeczą, wokół której koncentruje się fabuła jest konflikt pomiędzy Janem II Dobrym i Karolem II Złym- władcą Nawarry. Po raz kolejny mamy tu, tak dobrze znany z poprzednich powieści, spór o ziemię i władzę. Niestety tym razem nie ma on takiego impetu.
Czytelnika, który pamięta poprzednie książki Maurice'a Druona ta zapewne rozczaruje. Kardynał Talleyrand, mężczyzna w jesieni życia, snuje opowieść barwną, ale jednocześnie pozbawioną emocji. Historia, którą przywołuje ma zostać spisana przez jego towarzysza ku chwale kardynała. Stąd też opowieści o dawnych parafiach, konklawe w których brał udział, pojawiająca się, pomiędzy wierszami, tęsknota do papieskiej tiary czy wynoszenie własnego udziału w wydarzeniach.
Jeszcze jedną rzucająca się w oczy rzeczą jest inna dynamika powieści. Trudno w niej znaleźć wartkie zwroty akcji czy trzymające w napięciu wydarzenia tak charakterystyczne dla całego cyklu. Pomimo tego, że książka jest tak rożna od poprzednich tomów czyta się ją dość dobrze.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serwisowi nakanapie.pl


poniedziałek, 17 września 2012

"Lew i lilie"

Muszę się do czegoś przyznać: Nie mam czasu pisać :( Czytać owszem, w tramwajach, autobusach, pociągach, poczekalniach..., ale z pisaniem to już gorzej. W ciągu najbliższych dni powinno się to zmienić, a na razie mam dla Was dwie "zaległe" recenzje (takie napisane w czasach przedblogowych dla nakanapie.pl, i które później nie zostały wrzucone na bloga). Dzisiaj pierwsza: Lew i lilie.

Swoimi poprzednimi książkami Maurice Druon przyzwyczaił nad do tego, że jest francuskim mistrzem powieści historycznych, a pod jego piórem ożywa średniowieczna Francja. To mistrzostwo ukazał również w kolejnym tomie.

Lew i lilie to szósta, przedostatnia, książka z serii Królów przeklętych Jej akcja zaczyna się w momencie śmierci ostatniego z przeklętego rodu: Karola IV Pięknego. Koniec dynastii staje się przyczyną dworskich intryg, gdzie każdy chce uzyskać dla siebie jak najwięcej. Mistrzem pałacowych gier okazuje się hrabia Robert d'Artois. Przekupstwem, obietnicą czy groźbą nakłania francuskich wielmożów do powierzenia władzy Filipowi VI. Jak zawsze celem, który mu przyświeca jest odzyskanie hrabstwa Artois. Autor powraca tutaj do sporu, który trwa już od początku sagi, wielokrotnie wpływając na losy Francji. Druon po raz kolejny przywołuje skłóconą parę: Roberta d'Artois i hrabinę Mahaut. Tym razem ich konflikt, a dokładniej walka hrabiego o spadek, zdominował całą fabułę książki. Zdecydowanie również wpłynął na jej dynamizm gdyż nie da się zaprzeczyć, że obie strony w swoich dążeniach bywały gwałtowne, okrutne i przekonane o własnej racji.
Kontynuując wątki zaczęte w poprzednim tomie Druon zabiera nas kilka razy na drugą stronę Kanału La Manche, gdzie kończy się romans królowej Izabeli i gdzie spod władzy ministra wyzwala się młodziutki król Edward III. W ostatnią taką podróż udajemy się wraz z hrabią d'Artois, który przegrawszy swoją sprawę we Francji, postanawia szukać sprawiedliwości u odwiecznego wroga przyczyniając się w ten sposób do wybuchu wojny stuletniej.
Po raz kolejny autor ukazuje nam świat, w którym trudno odróżnić literacką fikcję od historii. Jest to jedna z lepszych powieści w całym cyklu. Dynamiczna fabuła, ciekawe postacie czyli wszystko za co pokochaliśmy Maurice'a Druona przy Królu z żelaza. Wyraźnie widoczna jest jednak chęć zamknięcia serii. Autor kończy rozpoczęte we wcześniejszych książkach wątki, jednocześnie nie zaczynając już praktycznie żadnych nowych. Bohaterów, którzy wcześniej budowali fabułę usuwa. Momentami miałam wrażenie, że zabiegi te mają na celu uniemożliwienie czytelnikom wysuwania próśb o kontynuację cyklu. Mimo tego wyraźnego dążenia do pożegnania się ze stworzonym przez siebie światem muszę przyznać, że książka jest jedną z bardziej interesujących w całej serii.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serwisowi nakanapie.pl


czwartek, 13 września 2012

Wersalskie zamieszanie. "Wyznania królowej"


Urodzona jako Maria Antonina, większość życia przeżyła jako Marii Antoinette, zginęła jako Wdowa Capet. Poddani określali ją pogardliwie: Austriaczką, Madame Deficyt i Madame Veto. Podobno nosiła się z zamiarem spisania pamiętników. Victoria Holt postanowiła ten jej zamiar urzeczywistnić. Wyznania królowej to pisana podczas oczekiwania na egzekucję relacja, w której spoglądamy na tę francuską królową jej oczami.

Urodziła się jako piętnaste dziecko władców Austrii. Była tak daleko w kolejce do tronu, że jej edukacji nie poświęcano zbytniej uwagi. Poza tym, jak wspomina, potrafiła owinąć sobie wokół palca każdego nauczyciela. Już od pierwszych stron książki dostajemy obraz Marii Antoniny początkowo jako niefrasobliwej dziewczynki, której największą miłością są psy, a później jako roztrzepanej i niewykształconej delfiny troszczącej się jedynie o swoje przyjemności. Pierwsze lata pobytu księżniczki we Francji upływają jej na zabawach i tańcach. Nie zmienia się nawet, kiedy jej mąż zostaje królem. Monarchini dorasta dopiero w trakcie Rewolucji. Dzięki temu może też spojrzeć na siebie z dystansem, zobaczyć jakie błędy popełniła od przyjazdu do Francji. Jej wspomnienia pełne są refleksji nad podejmowanymi decyzjami.

O Marii Antoninie napisano już wiele. Zarówno książek ściśle historycznych, biografii itp., jak i takich jak ta- opartych na faktach, ale zawierających jakąś dozę fikcji literackiej. Victoria Holt porusza wszelkie kwestie związane z panowaniem Ludwika XVI i jego żony. Opisuje budowę Petite Trianon, aferę naszyjnikową, próby ucieczki. Ale pokazuje jednocześnie królową jako kobietę- niespełnioną w małżeństwie, rozpaczliwie pragnącą dzieci, ich puste miejsce wypełniającą kolejnymi rozrywkami. Odsłania ogromną naiwność młodej delfiny, która od razu po przybyciu do Wersalu zaufała niewłaściwym ludziom i wielokrotnie dawała się zwieść pozorom. 

W przypadku książek takich jak ta, kiedy czytelnik z góry zna zarówno przebieg wydarzeń jak i zakończenie historii, autorzy stają przed trudnym zadaniem. Victoria Holt poradziła z nim sobie wyśmienicie. Oddając głos Marii Antoninie wprowadza nas w ten niefrasobliwy świat francuskiego dworu jednocześnie nie zagłębiając się zbytnio w politykę tego okresu. I właśnie dlatego myślę, że słowo "niefrasobliwy" doskonale definiuje tę książkę. Poglądy Marii Antoniny momentami są bardzo naiwne, zachowania niedojrzałe, a w całej powieści panuje atmosfera, którą doskonale oddają, użyte przeze mnie, fotosy z filmu Maria Antonina.


Wyznania królowej to moje drugie spotkanie z twórczością Victorii Holt, a właściwie Eleanor Alice Burford. Pierwszą książką z jej dorobku po jaką sięgnęłam był Dwór na wrzosowisku. Na pewno też będę sięgać po kolejne. A jest w czym wybierać. Autorka napisała ponad 200 powieści historycznych i 33 romanse. Część z nich ukazała się dopiero po jej śmierci.

Wyznania królowej mogę polecić, jak zwykle, wszystkim miłośnikom powieści historycznych. Przede wszystkim osobom, które albo znają postać Marii Antoniny tylko w niewielkim stopniu albo, tak jak mi, nie przeszkadza im czytanie po raz kolejny tej samej historii, opowiedzianej w inny sposób.



poniedziałek, 10 września 2012

Piękne dziewczęta. "Dziewczęta z Szanghaju".


Sięgając po książkę Dziewczęta z Szanghaju byłam lekko sceptyczna. Nie spodziewałam się, że zainteresuje mnie ona aż tak, że trudno będzie mi się oderwać od lektury.

Tytułowe Dziewczęta to dwie siostry: Pearl i May, dobrze urodzone, piękne, nowoczesne. Nie wyznają wiary przodków, nie wierzą w zabobony i małżeństwo z przymusu. Pozują malarzom, bawią się w klubach, prowadzą życie pozbawione zmartwień. Wszystko to ulega zmianie kiedy ich ojciec przegrywa cały majątek. Jedynym sposobem, żeby uratować honor rodziny jest dobre wydanie córek za mąż i wysłanie ich z mężami do Ameryki. Jednak dziewczęta sprzeciwiają się temu postanowieniu. Co prawda wychodzą za mąż, ale nie udają się w podróż. To ich nieposłuszeństwo wpłynie na dalsze losy całej rodziny. 

W kraju opanowanym przez wojnę próbują dostać się wraz z matką do Hongkongu aby w ten sposób uciec przed wierzycielami. Stamtąd przedostają się do Ameryki, która wcale nie wita ich otwartymi ramionami. Najpierw spędzają długi czas w obozie dla uchodźców, a następnie odkrywają że już nigdy nie będą "pięknymi dziewczętami" z Szanghaju, że w swojej nowej ojczyźnie są obywatelkami drugiej kategorii. Całą ich historię poznajemy z ust starszej z sióstr- Pearl, co momentami daje nam bardzo jednostronny obraz sytuacji.

Książka przesycona jest emocjami. Początkowo poznajemy dwie, niczym się nie przejmujące młode dziewczyny. Wraz z kolejnymi stronami widzimy zmiany jakie w nich następują. Okropieństwa wojny, nieślubne dziecko, gwałt, niepełnosprawny mąż, praca sprawiają, że muszą one dorosnąć do nowych ról.  

Dziewczęta z Szanghaju to książka pełna przemian. Mamy z nimi do czynienia już od początku kiedy szanowana rodzina staje się bankrutami, a miasto ze znanego i przyjaznego zmienia się w obce i niebezpieczne. Taką, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie była przemiana ich matki, kobiety pogardzanej przez córki za to że jest przesądna, staroświecka, poddana mężowi. Była ona symbolem odchodzących czasów, a podkreślającym to znakiem były jej skrępowane stopy- zdeformowane dla urody i utrudniające chodzenie. W chwili zagrożenia to jednak ona, a nie nowoczesne córki umiała znaleźć wyjście z sytuacji.

Lisa See dotyka w swojej książce ważnych, bolesnych fragmentów historii Chin i Stanów Zjednoczonych. Ukazuje niechęć jaką kolejne rządy żywiły do napływających z Azji emigrantów, przesłuchania jakim byli oni poddawani przy wjeździe do kraju, inwigilację uchodźców prowadzoną za czasów dyktatury Mao, zamknięcie w gettach czy niechęć obywateli USA. Nie boi się ona również ukazać drugiej strony medalu. Porusza temat "papierowych" obywatelstw, które ułatwiały przyjazd do Stanów, a także aranżowanych małżeństw, które jeszcze w latach 30 XX wieku, łączyły dwoje obcych sobie ludzi.

Tak też jest w przypadku obu sióstr. Czytelnik obserwuje wzajemne relacje panujące w domu zamieszkałym przez rodzinę, która praktycznie się nie zna. Dodatkowo nie ma w niej chęci wzajemnego poznania i zrozumienia. Tego zrozumienia brakuje również pomiędzy siostrami. Każda z nich pieczołowicie zbiera i przechowuje urazy i żale co w końcu doprowadzi do zaskakującego finału. 

Rok temu Lisa See napisała kontynuację Dziewcząt z Szanghaju: Dreams of Joy. Książka ta opowiada o losach córki jednej z sióstr, która w poszukiwaniu korzeni udaje się do Chin. Sama autorka jest, urodzoną w Paryżu, Amerykanką chińskiego pochodzenia. Jej pierwsza powieść: Na Złotej Górze poświęcona została losom jej rodziny. Opowiada ona o chińskim pradziadku, który pod koniec XIX wieku przyjechał do Stanów i ożenił się  z Amerykanką. Również kolejne książki poświęcone są Chinom- ich tradycji, kulturze i dziejom.


Dziewczęta z Szanghaju to lektura przede wszystkim dla pań. Te, które interesuje kultura wschodu będą zachwycone. 

Po książkę sięgnęłam w ramach wyzwania "z literą w tle"

piątek, 7 września 2012

Przemyślane okrucieństwo. "Wlad Palownik. Prawdziwa historia Drakuli"

Swoją popularność Drakula zawdzięcza przede wszystkim thrillerowi Brama Stokera. Od momentu kiedy, w 1897 roku, ukazała się jego książka Drakula zaistniał w powszechnej świadomości jako złowrogi wampir. C.C. Humphreys w swojej powieści przedstawia nam historyczną postać, której imię zainspirowało Stokera.

Wlad Palownik. Prawdziwa historia Drakuli to spowiedź trzech osób, które najlepiej znały tego wołoskiego księcia: jego kochanki, najlepszego przyjaciela i spowiednika. Wszyscy oni zostali wyciągnięci z miejsc, w których przebywali: klasztoru, więzienia, skalnych jaskiń i sprowadzeni na zamek Poenari gdzie ma się odbyć pośmiertny sąd nad Palownikiem. Jego celem jest przywrócenie mu czci i powtórne powołanie przez papieża Zakonu Smoka. Sądu tego mają dokonać kardynał Grimani, a także hrabia  Horvathy, jeden z byłych członków Zakonu, który liczy, że ułaskawiający werdykt zdejmie z niego klątwę rzuconą przez Wlada.

Początkowo opowieść nie wydaje się być straszna. Drakula wraz z bratem i przyjacielem przebywa w niewoli u sułtana. Są tam kształceni, traktowani z szacunkiem. Uczą się, kłócą z rówieśnikami, rywalizują z innymi więźniami, poznają wiarę muzułmańską. Wszystko jednak zmienia się z czasem. Ojciec chłopców nie wypełnia warunków ugody za co ukarani zostają jego synowie. Drakula trafia do lochu, a następnie na naukę prowadzenia tortur, jego młodszy brat zaś do "haremu" syna sułtana. Obu ich ten czas zmieni nieodwracalnie.

Ostateczne ukształtowanie się charakteru Palownika widzimy w momencie kiedy dowiaduje się o śmierci ojca i starszego brata. Bestialski sposób w jaki zostały przeprowadzone egzekucje budzi w nim pragnienie zemsty. Od tego momentu pojawia się znany z legend książę Drakula. Ład w swoim kraju zaprowadza za pomocą pala. Muszę przyznać, że czytając o systemie kar wprowadzonym przez władcę miałam ciarki.

Uczucie niepokoju towarzyszyło mi przy tej lekturze niejednokrotnie. Świat, w którym przyszło żyć naszym bohaterom jest brutalny, przesycony walką, śmiercią. Owszem zdarzały się nawet przebłyski humoru, ale były one jak pojedynczy promień słońca na burzowym niebie. Książka przykuła moją uwagę od pierwszej do ostatniej strony. I po raz kolejny autorowi udało się zaskoczyć mnie zakończeniem. 

Mimo tych wszystkich zachwytów muszę stwierdzić, że była jedna rzecz, która  wprawiła mnie w konsternację. Był to sposób prowadzenia narracji. Zazwyczaj twórcy powieści historycznych uciekają się do narracji pierwszoosobowej. Często historia, którą dostajemy to pamiętnik, wspomnienia czy właśnie, tak jak w tym wypadku, spowiedź. Tylko, że tutaj, wysłuchując słów płynących z trzech konfesjonałów, słyszymy dzieje Drakuli przedstawione przez stojącego z boku narratora. Owszem językiem lekkim, ciekawym i zachęcającym do czytania, ale mimo wszystko był to dla mnie rozdźwięk z motywem spowiedzi.

Wlad Palownik. Prawdziwa historia Drakuli jest jak na razie jedyną książką C.C. Humphreys'a przetłumaczoną na język polski. Zadebiutował on powieścią  The French Executioner- historią człowieka, który zabił Annę Boleyn. Pisze jednak nie tylko powieści historyczne. Stworzył również trylogię fantastyczną dla młodzieży: The Runestone Saga . Początkowa kariera tego pisarza, podobnie jak kilku pokoleń jego przodków, związana była z aktorstwem. Występował zarówno na londyńskim West Endzie jak i w Hollywood, a jedną z jego ulubionych ról była postać Hamleta.

Wlad Palownik to kolejna książka, którą mogę z ogromnym entuzjazmem polecić czytelnikom lubiącym powieści historyczne. Od razu jednak uprzedzam, że trzeba być przygotowanym na krwawą jatkę. Oczywiście nie przez cały czas, ale że tak powiem są "momenty".


wtorek, 4 września 2012

Pod kluczem. "Konklawe"


Sięgając po książkę Roberta Pazziego Konklawe liczyłam na rozrywkę w stylu powieści Dana Browna. Szczególnie, że informacja zawarta z tyłu okładki mówi o łączeniu elementów thrillera z refleksją nad współczesnością. Niestety fabuła została zdecydowanie zdominowana przez rozważania nad wiarą i rolą religii w świecie.

Po śmierci papieża kardynałowie zbierają się w Watykanie aby dokonać wyboru kolejnego następcy św. Piotra. Ich obrady jednak znacznie się przeciągają zaś pałac watykański staje się miejscem dziwnych zjawisk. Zarówno zajmowane przez duchownych apartamenty jak i kaplice czy muzea zostają opanowane przez kolejne plagi: szczury, skorpiony, nietoperze. Wszystkie te stworzenia dążą do unicestwienie dzieł sztuki znajdujących się w Watykanie. Muszę przyznać, że sposoby na radzenie sobie z tymi nieszczęściami były jedyną interesującą rzeczą w całej książce. Jednak nawet one nie ożywiały sennej atmosfery panującej w pałacach papieskich.

Konklawe to przede wszystkim zbiór filozoficznych rozważań na różne tematy. Stąd też jednym z bohaterów autor uczynił kardynała, który nie wie czy jeszcze wierzy. Kolejnym, przedstawiciela ortodoksyjnego stanowiska w Kościele. Jeszcze innym egzorcystę. Niestety ta zbieranina różnych charakterów jakie zebrały się w Kaplicy Sykstyńskiej nie przyciąga uwagi czytelnika. Poszczególne postacie zlewały mi się w jedną, wymieniane było tak dużo nazwisk i funkcji, że nie zawsze potrafiłam je połączyć z konkretną osobą. 

Roberto Pazzi na stronach swojej książki prowadzi nie tylko rozważania natury religijnej. Pojawiają się tam refleksje dotyczące problemów współczesnego świata. Pisze on m.in. o wojnach toczonych w Afryce, dominacji politycznej i ekonomicznej Stanów Zjednoczonych nad Ameryką Łacińską, sytuacji w krajach komunistycznych. Porusza tematykę ważną i tego odmówić mu nie sposób.

Konklawe to jedna z najnowszych książek Roberta Pazzi. Pierwsza powieść tego poety, prozaika i dziennikarza ukazała się siedemnaście lat temu. Od tego czasu tworzy on dość regularnie. Jego twórczość niejednokrotnie spotykała się z uznaniem zarówno krytyków jak i czytelników, o czym świadczą liczne nagrody jakie otrzymał.

Mnie niestety nie udało się autorowi przekonać do swojej twórczości. Zapewne duży wpływ na negatywny odbiór książki miały nadzieje jakie z nią wiązałam. Możliwe, że spodobałaby się ona osobom pragnącym zadumać się nad otaczającą ich rzeczywistością. Ja zdecydowanie pragnęłam czegoś innego, a więc jestem na nie.

sobota, 1 września 2012

Kłopoty z teściową. "Dwie królowe"

Pierwsze i często jedyne skojarzenie, które nasuwa się na hasło "królowa Bona"? To to, że przywiozła do Polski włoszczyznę. Józef Ignacy Kraszewski opisuje jak wielką rolę odgrywała ona na dworze Zygmunta Starego.

Akcja Dwóch królowych toczy się na przestrzeni kilkunastu miesięcy. Od momentu kiedy postanowiony został ostatecznie ślub młodego króla z Elżbietą Habsburżanką, aż do chwili jej śmierci. Książka podzielona jest na trzy tomy. W pierwszym poznajemy dwór królewski, a właściwie dwory króla i królowej. Zygmunt jest już stary, schorowany, dla świętego spokoju ustępuje żonie we wszystkim, jego jedynym pragnieniem jest, żeby Zygmunt August poślubił Elżbietę. Plan ten bardzo irytuje Bonę,  która stara się krzykiem, złością, podstępem i intrygami nie dopuścić do tego związku. Przyzwyczajona do rządzenia, stara się uzależnić od siebie syna, tak aby po śmierci męża nie oddać nikomu władzy. Podsuwa Augustowi kochanki, otacza go swoimi stronnikami.

Drugi tom to czas zaślubin, przybycia młodej królowej do Krakowa. Czas pierwszych konfrontacji i pierwszych, starannie ukrywanych, ataków epilepsji młodej małżonki. Coraz liczniejsze robią się intrygi Bony. Osacza ona Elżbietę, otacza wiernymi sobie służącymi, ogranicza jej wolność, nie dopuszcza do kontaktów ze świeżo poślubionym mężem. Z kolei tom trzeci to opis powolnej emancypacji Augusta spod wpływu matki.

Józef Ignacy Kraszewski przedstawia dwie, tytułowe, królowe w całkiem odmienny sposób. Bona to typowa Włoszka. Skora do krzyków, kłótni, wybuchów emocji. Kiedy coś idzie nie po jej myśli pada na ziemię i drze na sobie ubrania. Oprócz, wspomnianej wcześniej, włoszczyzny przywiozła ze swojej ojczyzny skłonność do knucia i usuwania niewygodnych przeciwników. Za to Elżbieta jest absolutnym jej przeciwieństwem. Łagodna, nieśmiała, z pogodą znosi wszystkie szykany starej królowej, nie daje się wyprowadzić z równowagi. Bona to kobieta z charakterem, którą można lubić lub nienawidzić, Elżbietę kochają wszyscy, ale jak dla mnie była mdła.

Powieść zdecydowanie została zdominowana przez Bonę. Niezauważeni się stają obaj królowie. Starszy godząc się z jej zachciankami dla utrzymania ciszy i spokoju, a młodszy, będąc całkowicie podporządkowanym matce. Jedyną osobą, która wypowiada jej otwartą wojnę jest poseł cesarki: Marsupin. Pojedynek tej dwójki Włochów został wręcz mistrzowsko opisany. Każda kolejna próba przechytrzenia, podejścia przeciwnika budziła moje zaciekawienie i, niejednokrotnie, uśmiech.

Przez książkę przewija się jeszcze jeden wątek: zakochanego w kochanicy króla, dworzanina. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że Petrek do najmłodszych i najurodziwszych, łagodnie mówiąc, nie należy zaś panna jest rozpuszczoną pięknością. Jego starania i upór momentami wydają się zabawne, częściej jednak żałowałam biedaka, który porwał się z motyką na słońce.

Dwie królowe powstały w oparciu nie tylko o liczną literaturę historyczną, ale przede wszystkim, w oparciu o źródła. Tam gdzie się dało Kraszewski sięgał do listów i dokumentów. Dzięki czemu obraz dworu, który stworzył w swojej powieści wydaje się być dość wiarygodny. Oczywiście, jak zawsze w przypadku powieści historycznych, prawda chwilami była dopasowywana do fabuły. 

To co momentami nużyło podczas czytania, to język. Z jednej strony mamy do czynienia z silną archaizacją, w tym wypadku jednak większość niezrozumiałych zwrotów jest wyjaśniona w przypisach na końcu książki (osobiście nie cierpię przypisów umieszczanych na końcu a nie pod tekstem). Drugim aspektem jest to, że książka powstała w 1883 roku czyli prawie 150 lat temu. Od tego czasu język zdążył wyewoluować, zmienić swoje tempo, składnię itp. przez co współczesnego czytelnika chwilami nuży. Ale naprawdę tylko chwilami.

Dwie królowe to dwudziesta z, liczącego dwadzieścia dziewięć powieści, cyklu opisującego dzieje Polski od czasów przedpiastowskich (Stara baśń) aż do królów elekcyjnych (Saskie ostatki: August III). Jest to również moje drugie spotkanie zarówno z twórczością Kraszewskiego jak i z wspomnianą serią. Na pewno też nie ostatnie.

Dla mnie Dwie królowe stały się taką nieodkrytą perełką. Szczególnie teraz, kiedy wszyscy, również ja, zaczytują się zagranicznymi powieściami historycznymi, a o tych rodzimych nikt nie słyszał. Czytając kilka lat temu Braci zmartwychwstańców (którzy mam wrażenie byli jeszcze lepsi), nie miałam zielonego pojęcia, że jest to cząstka całego cyklu. Teraz będę to nadrabiać. Dlatego też polecam, zarówno książkę jak i całą sagę, wszystkim miłośnikom gatunku.


Po książkę sięgnęłam w ramach wyzwania czytelniczego "Tydzień bez nowości", które przypomnieć ma książki wydane przed 2000 rokiem.