niedziela, 30 grudnia 2012

Dwie wiadomości. "Rodzina na zakręcie"

Dawno nie czytałam tak pozytywnej i zakręconej książki. Nie ukrywajmy, że powieści historyczne, które czytam nagminnie, do najbardziej optymistycznych nie należą.

Przypatrzmy się głównym bohaterom: Lucy i Jack to para z długim stażem.Przez wiele lat starali się o dziecko, ale wszystkie próby zakończyły się fiaskiem, a w ich małżeństwie zaczęły pojawiać się problemy. Nie spodziewają się oni, że los postanowi z nich zakpić i oboje, tego samego dnia, będą mieli do powiedzenia ważną nowinę. On, że chce rozwodu, ona, że jest w ciąży. Mimo wszystko Jack nie zmienia zdania, proponuje za to, żeby mieszkali w dalszym ciągu razem i wspólnie wychowywali dziecko, a jednocześnie spotykali się z nowymi ludźmi.

Dla Lucy jest to trudne rozwiązanie. Ciężko przechodzi ona ciążę, jest zestresowana, a dodatkowo patrzy na romanse męża. Otaczający ją chaos potęgują jeszcze przyjaciele i rodzina. Jedyną normalną osobą w tym całym galimatiasie zdaje się być jedynie jej była teściowa.

Rodzina na zakręcie to absolutna mieszanka przeróżnych, zazwyczaj nietypowych, charakterów. No bo jak inaczej można określić kobietę, która porzuca narzeczonego prawie przed ołtarzem, a następnie bierze ślub sama ze sobą? Albo taką, która podrywając żonatego mężczyznę ma pretensję, że poświęca on trochę czasu rodzinie? Lub też inną, która właśnie wspina się na szczyty kariery robiąc reality- show z prawdziwych spowiedzi (tak, takich w konfesjonale)? A to nie jedyne indywidualności jakie spotkamy na kartach książki. Dzięki takim zaskakującym (zbzikowanym ?) charakterom czytelnik nie nudzi się ani przez chwilę. Autorka ciągle czymś go zaskakuje.

Ogromnym plusem ksiązki jest odejście od postaci "idealnej matki". Lucy niejednokrotnie nie wie co zrobić, jak poradzić sobie z dzieckiem i nową rzeczywistością. Często wpada w panikę, a jej przemyślenia powstające pod wpływem zmęczenia i stresu bywają genialne. A dostajemy je bezpośrednio od samej bohaterki ponieważ to właśnie Lucy jest naszą narratorką. Uważam, że w tym wypadku oddanie głosu bohaterowi było świetnym posunięciem. W końcu inaczej brzmią ironiczne uwagi o macierzyństwie płynące z ust świeżo upieczonej matki, a inaczej brzmiałyby one z ust wszystkowiedzącego "opowiadacza".

Zdecydowanie Rodzina na zakręcie to doskonała książka na poprawę nastroju. Nie spodziewajmy się po niej głębokich przemyśleń, skomplikowanych intryg czy filozoficznych rozważań, za to biorąc ją do ręki należy być przygotowanym na ćwiczenie mięśni twarzy.

Jennifer Coburn jest przede wszystkim dziennikarkę piszącą dla gazet amerykańskich, kanadyjskich i australijskich. Rodzina na zakręcie nie jest jej jedyną powieścią. Na naszym rynku ukazały się m.in.: A teraz będę szczęśliwa, Oddam męża w dobre ręce, Moja szalona rodzina. Jednak te lekkie, łatwe i przyjemne powieści to nie wszystko co Jennifer Coburn pisze. W swojej twórczości dotyka ona również problemów społecznych takich jak molestowanie kobiet.

Ja na Rodzinę na zakręcie natknęłam się absolutnym przypadkiem i zdecydowanie nie żałuję tego spotkania. Myślę, że wszyscy miłośnicy książek Jill Kargman czy Holly Peterson również szybko zaprzyjaźnią się z rodziną Kleinów.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle



piątek, 28 grudnia 2012

Stosik przyzwoity

Ostatni stosik pokazywałam Wam prawie dwa miesiące temu. Częściowo dlatego, że "mam zapasy" lektur więc rzadziej bywam w bibliotekach. A jeżeli już coś wypożyczałam to były to ksiązki, po które stała kolejka więc starałam się oddać je jak najszybciej.
Muszę również zauważyć, że dzisiejszy stosik jest całkiem przyzwoitych rozmiarów. W przeciwieństwie do poprzednich nie wygląda jakby zaraz miał dokonać aneksji mojego pokoju. I to mam wrażenia, że niczego nie pominęłam. Część książek już przeczytałam i zrecenzowałam (jak widać, zresztą):


Na początek dwie książki od Grupy Wydawniczej Publicat:
1. Agata Christie, Noc w bibliotece- recenzja
2. Donna Woolfolk Cross, Papieżyca Joanna- recenzja
Następna to podarek od serwisu nakanapie.pl
3.Jerzy Besala, Miłość i polityka. Słynne pary w dziejach

Poniżej pozycje biblioteczne, z jednym małym wyjątkiem
4. Jennifer Cobur, Rodzina na zakręcie
5. Mark Greenside, Nie będę Francuzem
6. Christopher Moore, Najgłupszy anioł- recenzja
7. Lew Tołstoj, Anna Karenina (jedyny zakup własny, upolowany w łódzkim Salonie Ciekawej Książki)
8. Thomas R. P. Mielke, Most w Awinionie

Co Wy na to?

czwartek, 27 grudnia 2012

Wymazana z historii. "Papieżyca Joanna"

Postać papieżycy Joanny otacza mnóstwo niedomówień i tajemnic. Jej imię zostało wymazane z wszelkich dokumentów, a istnienie jest negowane. Donna Wolfoolk Cross, opierając się o źródła historyczne, udziela nam odpowiedzi na pytanie jak mogłoby wyglądać życie tej niezwykłej kobiety. Kobiety, która ośmieliła się myśleć...

Joanna była trzecim, najmłodszym z dzieci katolickiego kapłana- tyrana i despoty, często posługującego się przemocą oraz poganki, wyznawczyni saskich bogów, całkowicie podległej mężowi. Już od początku ojciec obdarzył ją ogromną niechęcią- urodzenie się dziewczynki potraktował jako osobistą zniewagę i karę za grzechy.

A Joanna była inna, nietypowa. Nie chciała rodzić dzieci i służyć mężowi. Jej marzeniem była nauka. Namówiła najstarszego brata- Mateusza, żeby nauczył ją czytać. Kiedy ten zauważył jej zdolności, nauczył ją o wiele więcej. Niestety Mateusz umarł nie zrealizowawszy ambicji ojca o uczynieniu z syna uczonego. Ambicje te kanonik przeniósł na młodszego z braci: Jana. Chłopca niezdolnego i ograniczonego. Kiedy jego nauczyciel odkrył talenty Joanny, Jan został przestawiony na drugi plan i od tego momentu będzie towarzyszył siostrze w jej dalszej edukacji.

Historia Joanny to historia ucieczek. Najpierw z domu, w którym nie czuła się szczęśliwa, ze szkoły, w której jej nie akceptowano czy z miasta, które najechali Normanowie. Ale jest to również opowieść o ucieczce przed miłością, zazdrością, a przede wszystkim własną kobiecością i narzucanymi przez epokę ograniczeniami. Joanna zdecydowanie dominuje nad fabułą. Jest postacią bardzo wyrazistą, barwną, wzbudzającą emocje otoczenia. Jednak w tej całej walce i ukrywaniu się pozostaje bardzo ludzka. Donna Woolfolk Cross pozwala bohaterce na odruchy pełne sympatii i troski dzięki czemu nie wydaje się ona czytelnikowi postacią monumentalną. 

Jak to często bywa moją uwagę przyciągnęły również "czarne charaktery". Bohaterowie wiecznie dążący do władzy i knujący kolejne intrygi, żeby w końcu po nią sięgnąć. I może nie powinnam, ale miałam szczerą satysfakcję jak każde kolejna próba była mniej skuteczna od poprzedniej. Byli dzięki temu w tych swoich intrygach tacy uroczo nieporadni.

Akcja Papieżycy Joanny dzieje się w pierwszej połowie IX w. Autorka zabiera nas w świat wczesnego średniowiecza. Pokazuje kształtujące się dopiero przepisy Kościoła, walkę o władzę i dominację. Doskonale oddaje ona atmosferę zarówno chaty w lesie, zamkniętego klasztoru jak i papieskiego pałacu. Muszę przyznać, że plastyczne opisy sprawiają iż czytanie tej książki to sama przyjemność. Dodatkowym smaczkiem dla mnie było ukazanie Wiecznego Miasta w chwili kiedy dopiero zaczyna zyskiwać fasadę znaną nam dzisiaj.

Donna Woolfolk Cross zaczynała karirerę pisarską jako autorka książek poświęconych językowi. Zdobywała za nie liczne wyrazy uznania, ale nie wystarczał jej wąski krąg odbiorców jaki sięga po literaturę tego typu. Dlatego też postanowiła napisać powieść, która przyciągnie rzesze czytelników. O tym, że jej bohaterką uczyniła jedyną kobietę- papieża zadecydował przypadek. I zdecydowanie los wiedział co robi. Świat stworzony przez autorkę żyje, przez co czytelnik ma choć przez chwilę okazję poczuć się jak mieszkaniec średniowiecznego Rzymu.

I po tej fascynującej wycieczce na południe Europy, teraz przyjdzie mi czekać na czytelniczą podróż do siedemnastowiecznej Francji, gdyż tam ma się toczyć akcja kolejnej książki autorki.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat



Książkę zgłaszam do wyzwań: 






poniedziałek, 24 grudnia 2012

Staropolskim obyczajem...

...gdy w Wigilię gwiazdka wstaje
Nowy Rok zaś cyfrę zmienia,
wszyscy wszystkim ślą życzenia.




Przy tej okazji i ja chciałabym życzyć Wam Świąt spędzonych w rodzinnej atmosferze, wiele uśmiechu i radości oraz mnogości książek, które chcielibyście przeczytać, a także czasu na to, żeby po nie sięgnąć.

sobota, 22 grudnia 2012

Każdy ma jakiegoś bzika..."Najgłupszy anioł"

Zdecydowanie nie podzielam poczucia humoru Amerykańów. Teraz jeszcze, do unikanych przeze mnie "najśmieszniejszych komedii roku" dołączą także "najzabawniejsze powieści roku".

Najgłupszy anioł miał być lekką i zabawną powieścią, przesyconą świątecznym klimatem. Taką co się ją czyta pomiędzy lepieniem pierogów, a pieczeniem ciasta. Miał bawić i odprężać. Jak dla mnie nie spełniła się żadna z obietnic dawanych mi przez autora i dziennikarzy na okładce.

Mała miejscowość Pine Caye ożywa, jak co roku, przed świętami Bożego Narodzenia. Kalifornijskie miasteczko przyciąga wszystkich, którzy nie mają planów rodzinnego spędzenia świąt. Pod tym względem ta gwiazdka nie różni się niczym od poprzednich. Cała uwaga mieszkańców skupiona jest na przygotowaniu świątecznego przyjęcia kiedy zaczynają dziać się dziwne rzeczy. 

Wracając wieczorem do domu mały Joshua widzi zabójstwo św. Mikołaja. Chłopiec jest tym tak przejęty, że na ziemię zostaje zesłany archanioł Rajzel, który ma spełnić jego świąteczne życzenie. Anioł jest zdecydowanie nieporadny i nietypowy. Jego zachowanie sprawia, że szybko zaczyna być poszukiwany przez policję jako podejrzany o pedofilię, zaś wszystko co robi przynosi niespodziewane skutki.

Nienawidzę komedii omyłek. Nie bawi mnie kiedy na ekranie bohaterowie rzucają w siebie ciastami, ślizgają na skórce od banana itd. A niestety przez całą lekturę miałam wrażenie, że właśnie mam w ręku literacki odpowiednik takiego filmu. Bo co robią w świątecznej historii: wymachująca mieczem wariatka, która niedawno odstawiła psychotropy, naćpany policjant, zombie pragnące zjeść mózg, a potem jechać do ikei czy naukowiec rażący się prądem w genitalia kiedy tylko pomyśli o seksie? Jak dla mnie to wszystko zdecydowanie wykracza poza świąteczny nastrój.

Sama fabuła jako taka też mnie nie porwała. Jest ona zdecydowanie przerysowana, na siłę udziwniona. Dla mnie najciekawsze były rozmowy prowadzone przez zmarłych. Chyba dlatego że, pomimo swej nietypowości, odwoływały się one do takich zwykłych, normalnych spraw. Jedno muszę przyznać, autor takiej powieści musi być nietuzinkowym człowiekiem.

O zostaniu pisarzem Christopher Moore marzył od dzieciństwa. Zaczął pisać już w wieku 12 lat. Jednak na wydanie swojej pierwszej książki musiał poczekać jeszcze 22 lata. Do tego czasu podejmował się różnych zajęć. Pracował jako dekarz, sprzedawca, agent ubezpieczeniowy, fotograf itd. Ze swoich doświadczeń czerpał później inspirację do kolejnych książek. Jego powieść Baranek została okrzyknięta światowym bestsellerem. Moore dał się również uwieść wampirom i poświęcił im trzytomową serię rozpoczynaną przez książkę Krwiopijcy.

Na razie czuję się zniechęcona i po kolejne książki autora raczej sięgać nie będę. Jednak to, że książka nie trafiła w mój gust nie znaczy jednak, że będę do niej zniechęcać. Polecać tym bardziej nie. Szczególnie, że od kilku godzin chodzi mi po głowie, zasłyszane w jakimś filmie, a doskonale oddające znaczną część fabuły powieści zdanie: "móżdżek, móżdżek, świeży móżdżek". I to by było tyle o świątecznym klimacie....

czwartek, 20 grudnia 2012

Mateczka Rosja. "Bohatyr. Żelazny kostur"

Kilka miesięcy temu pisałam o, otwierającej serię Czarnoksiężnik, powieści Władca wilków. Książka tak bardzo przypadła mi do gustu, że nie tylko z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, ale również nie mogłam sobie darować sięgnięcia po kolejną książkę autora. Jest to Żelazny kostur, powieść rozpoczynająca cykl Bohatyr.

Tym razem Juraj Červenák zabiera nas na ziemie ruskie, gdzie ciągle poszczególne plemiona walczą o władzę. Przewrotnie głównym bohaterem autor uczynił kalekę i wioskowe popychadło: Ilija. Po napaści na rodzinną osadę jego jednego najeźdźcy, chcąc go jeszcze bardziej upokorzyć, pozostawili przy życiu. Jednak los stawia na drodze Irija trzech bohatyrów- wojowników z drużyny księcia Światosława. Poruszeni oni widokiem nieszczęśnika zdejmują z niego klątwę, przywracają zdrowie i proponują mu przyłączenie się do książęcych oddziałów. Ilij odmawia, chcąc wcześniej zemścić się na najeźdźcach i odbić z ich rąk dziewczyny, które porwali, w tym jego ukochaną. Młodzieniec nie spodziewa się, że wkrótce znowu los postawi na jego drodze tajemniczych wojowników.

Trzech najlepszych bohatyrów światosławowej drużyny to jednocześnie trzy, świetnie wykreowane postacie. Najstarszy z nich kiedyś był pustelnikiem oddającym cześć "starym bogom", później jednak przyjął chrzest i od tego czasu z potępieniem wypowiada się o pogańskich praktykach towarzyszy. Czuje on już swój wiek w kościach przez co jego ulubionym zajęciem stało się narzekanie i czarnowidztwo. Drugi został niedawno oderwany od rodzinnego pługa przy którym spędził znaczną część życia. Jest prostolinijnym i pozytywnie nastawionym do wszystkich młodzieńcem, którego zdziwienie budzi "wielki świat". Z kolei najmłodszy jest nie tylko wojownikiem ale i magiem, który posługuje się swymi mocami by pomóc drużynie w drodze do zwycięstwa. Wyobraźcie sobie jak muszą wyglądać rozmowy tych trzech person: pełne docinków, humoru, kontrastu, a jednocześnie przepojone wzajemną sympatią i braterstwem. Już choćby dla tej trójki warto jest sięgnąć po Żelazny kostur. 

Oczywiście nie są to jedyne, przyciągające uwagę postacie. Równie barwni są choćby Ilij, książę Światosław, a także "ci źli" czyli wrogowie, z którymi bohatyrom przyjdzie się zmierzyć. Jednak zdecydowanie to opisana przeze mnie wcześniej trójka skradła podczas lektury moje serce.

Po raz pierwszy miałam okazję czytać książkę, której akcja dzieje się na wschodnich rubieżach średniowiecznej Europy. I tutaj ogromny plus dla autora właśnie za zmierzenie się, z dość niepopularną, tematyką. Muszę przyznać, że byłam pod ogromnym wrażeniem choćby ilością mitologii, po które Červenák musiał sięgnąć, żeby stworzyć tak różnorodny świat. Wprowadza on bohaterów z różnych plemion i kręgów kulturowych każdorazowo odnosząc się do religii danego ludu czy plemienia. Jego znajomość tematu widoczna jest szczególnie w dołączonych na końcu aneksach wyjaśniających nazwy geograficzne, opisujących poszczególne plemiona czy postacie historyczne.

Żelazny kostur to świetne połączenie fantastyki i historii.Autorowi udało się płynnie wymieszać ze sobą historyczne fakty i bajowe wydarzenia tak, że w żaden sposób nie gryzą się one, a wręcz uzupełniają tworząc barwną całość.

Często jest tak, że przed autorem, który zachwycił mnie jedną powieścią stawiam tak wysokie wymagania przy okazji lektury kolejnej, że niestety czuję się rozczarowana. Tym razem zdecydowanie tak nie było. Červenák sprostał pokładanym w nim nadziejom i książkę czyta się z ogromną przyjemnością. Zdecydowanie polecam ją zarówno fanom fantastyki jak i powieści historycznych. A ja z niecierpliwością czkam na ciąg dalszy.
 
No i na koniec smaczek estetyczny. Każda strona książki została ozdobiona prześliczną bordiurą, która jest bardzo przyjemnym dodatkiem dla oka.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję: Instytutowi Wydawniczemu Erica




Książkę zgłaszam do wyzwania: 

niedziela, 16 grudnia 2012

Kłopoty sercowe

Spadły na mnie jakoś znienacka ostatnio, ale to jednak nie będzie tematem tego postu :P

Ostatnio koleżanka poprosiła mnie o kolczyki- serduszka. Wyjęłam więc zakurzone czółenka z szafy i wzięłam się do dzieła. Pomimo długiej przerwy w robieniu, kłopoty były na szczęście niewielkie. I tak powstała pierwsza para- granatowa:



A później, skoro pierwsze poszły tak łatwo i przyjemnie, dołączyły do nich jeszcze jedne- miętowe:



Obie pary robione według znanego Wam już z tego posta wzoru zapożyczonego od Skrzacika.


środa, 12 grudnia 2012

Poczciwa staruszka. "Noc w bibliotece".

Ostatnio pisałam o powieści "z Herkulesem bez Herkulesa". Tym razem, za sprawą książki Noc w bibliotece, miałam podobne odczucia co do panny Marple. 

W bibliotece, należącego do pułkownika Bantry'ego i jego żony, dworu zostają znalezione zwłoki młodej dziewczyny. Nikt nie przyznaje się do znajomości z nią, nikt też nie wie skąd ona się tam wzięła. Pani Bantry zdaje sobie sprawę, że jeśli zbrodnia pozostanie niewyjaśniona wszystkie podejrzenia skupią się na jej mężu, co zaowocuje towarzyskim ostracyzmem, z którym pułkownik może sobie nie poradzić. Dlatego też wzywa na pomoc swoją znajomą: pannę Jane Marple. 

Od tego momentu cała akcja przenosi się do pobliskiego hotelu gdzie zmarła pracowała i gdzie przebywają wszyscy podejrzani. I również od tego momentu, jak dla mnie, zaczęło robić się dziwnie. Oprócz panny Marple nad sprawę pracuje nie tylko miejscowa policja, ale i były szef Scotland Yardu. Wszyscy oni współpracują w pełnej zgodzie, razem dyskutując nad problemami i wymieniając informacjami, a panna Marple traktowana jest nie jak wścibska staruszka, ale jak cenny konsultant.

Oczywiście nie znaczy to, że staruszka zmieniła się w jakiś sposób. Tam gdzie autorka dawała się jej wykazać mieliśmy znowu poczciwą niewiastę, która porównując podejrzanych do swoich krewnych czy znajomych z codziennego życia, dokonywała zaskakujących odkryć. Ale jako że jestem absolutną fanką postaci panny Marple, to dla mnie było jej w książce za mało.

Za to inny bohaterowie to mieszanka wybuchowa. Zamordowana dziewczyna okazuje się być tancerką w pobliskim hotelu. Jej młodzieńcza uroda tak wpłynęła na jednego z gości, że postanowił ją zaadoptować. Niezbyt szczęśliwi z tego powodu są jego bliscy, którzy liczyli na pokaźny spadek. Niestety każdy kto ma motyw, ma rtakże żelazne alibi.  Dodatkowo ginie również, mieszkająca w okolicy "panienka z dobrego domu"- kilkunastoletnia uczennica. Przed trójką detektywów staje pytanie czy te zbrodnie są w jakiś sposób powiązane.

Jak zwykle sprawa okazała się być dla mnie zbyt skomplikowana, choć, wyjątkowo, tym razem żywiłam podejrzenia co do osoby sprawcy. Po raz kolejny Agata Christie utkała misterną kryminalną intrygę, w którą dają się złapać nie tylko bohaterowie, ale również czytelnik. Jak dla mnie Noc w bibliotece to kolejny klasyczny i doskonały kryminał z dorobku autorki. Czytało mi się go z wielką przyjemnością i z równie wielką ochotą sięgnę po następne.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję: Grupie Wydawniczej Publicat



Książkę zgłaszam do wyzwań: 


niedziela, 9 grudnia 2012

Stereotypowo. "Pan Whicher w Warszawie".

Wyobraźcie sobie Anglika: opanowanego, statecznego, zachowawczego, po prostu na wskroś angielskiego. Z dużym bagażem doświadczeń i konwenansów. Wyobraźcie sobie, że trafia on do Warszawy lat 60. XIX wieku. Miasta, w którym pod powierzchnią wrze, gdzie ścierają się różne ugrupowania polityczne, dąży się do powstania, a po ulicach krąży seryjny morderca, który tak naprawdę nie obchodzi władzy gdyż morduje jedynie "Polaczków". I ten oto Anglik ma pomóc miejscowej policji w stworzeniu wydziału śledczego z prawdziwego zdarzenia.

W panu Whicherze zakochałam się już przy okazji pierwszego kontaktu, kiedy do odebrania z dworca jego i jego towarzysza, Waltera, zostaje w ostatniej chwili oddelegowany policjant mówiący po... francusku. Oburzenie przybysza, który uznaje język ten za odpowiedni dla "pensjonarek i egzaltowanych dam" jest urocze i pozwala domyślić się czytelnikowi z kim będzie miał do czynienia. Ze stereotypowym Angolem. Prowadzi to do wielu zabawnych sytuacji, które wnoszą do powieści nie tylko humor, ale i dużo kolorytu. Różnicę "światów" widać szczególnie dlatego, że autorzy często oddają głos panu Whicherowi cytując jego dziennik.

Już pierwsze chwile pobytu w Warszawie są dla przyjezdnych zaskoczeniem. Sprawa, z powodu której ich zaproszono zostaje złożona na barki Walkera, zaś Whicher ma pomóc rozwiązać zagadkę zaginięcia rosyjskiej arystokratki. Co prawda, ma ją prowadzić wspólnie z mówiącym po angielsku policjantem, ale Mikołaj Czernyszewski jest zdecydowanie bardziej zaangażowany w tropienie seryjnego mordercy więc często zostawia przybysza samego sobie. Dopiero kiedy śledztwa zaczynają się łączyć panowie zaczynają pracować razem, co zdecydowanie ułatwia życie Anglikowi.

Pan Whicher w Warszawie to zdecydowanie świetna powieść kryminalna. Momentami odwołuje się ona do klasyki gatunku i ukazuje detektywa, który chodzi od osoby do osoby, zadaje pytania i obserwuje reakcję. Jest on dyplomatą, kłania się przed arystokratami, przeprasza za zaburzenie spokoju, ale się nie wycofuje. Momentami jednak książka zaskakuje nowatorskim podejściem do sprawy. Nasz detektyw już nie tylko gada i patrzy, ale operuje również najnowszymi (na tamte czasy) technikami. Pana Whichera zaproszono żeby pokazał Warszawiakom jak prowadzić śledztwa, jednak ze zdziwieniem odkrywa on, że sam może się od nich wiele nauczyć. Nowością dla speca ze Scotland Yardu jest chociażby robienie zdjęć miejscom zbrodni.

Muszę przyznać, że zachwyciła mnie graficzna strona książki. Przedruki ze starych gazet, zdjęcia XIX- wiecznej Warszawy, rysunki- wszystko to pozwala zagłębić się w klimat powieści. Dodatkowo kartki kalendarza pojawiające się na początku każdego nowego dnia (rozdziału?) pozwalają nam śledzić rzeczywisty upływ czasu.

Pan Whicher w Warszawie to pierwsze wspólne dzieło Agnieszki Chodkowskiej- Gyurics i Tomasza Bochińskiego. Tej miłośniczce kryminałów oraz zakochanemu w historii twórcy powieści przeróżnych gatunków udało się stworzyć książkę wciągającą, lekką i pełną historii. Jednocześnie jest to intrygująca powieść kryminalna, której rozwiązania, jak zwykle, było dla mnie zaskoczeniem.

Jeżeli ktoś chce się przekonać jak ze słowiańską duszą współpracowników poradzi sobie "herbatnik" musi koniecznie sięgnąć po tę powieść.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica



Książkę zgłaszam do wyzwań:


sobota, 1 grudnia 2012

Kolejne spotkanie z Herkulesem. "Niedziela na wsi"

Nie macie czasem wrażenia, że większość opisywanych przez Agatę Christie morderstw dzieje się w dużych posiadłościach poza Londynem? Tak jakby cała angielska "arystokracja" czekała z wzajemnym zabijaniem się, aż do momentu opuszczenia miasta... Tak też było i tym razem.

Lady Lucy Angkatell zgromadziła w swojej posiadłości liczne grono znajomych i krewnych. Niestety zapraszając ich nie wzięła pod uwagę ich wzajemnych sympatii i antypatii. Dlatego też atmosfera tego spotkania jest dość ciężka. Pogarsza ją jeszcze nagłe pojawienie się, w sobotni wieczór, Veronicy Cray- sławnej autorki i byłej, wielkiej miłości jednego z gości: Johna Christowa. Wchodzi ona w sam środek skomplikowanych relacji towarzyskich i sprawia, że stają się one jeszcze trudniejsze. Skutkiem tego, kiedy następnego dnia, na proszony obiad, przybywa Herkules Poirot pierwszą sceną , która mu się ukazuje jest małżonka Johna Christowa stojąca nad jego zwłokami z pistoletem w ręku...

Na początku sławny detektyw czuje się zirytowany. Wydaje mu się, że stał się świadkiem przedstawienia- wstępu do gry "kto zabił", którą zebrani chcą sobie urozmaicić popołudnie, dodatkowo przyglądając się jak z tą tajemnicą poradzi sobie tak osławiona postać. Zorientowanie się, że scena jest prawdziwa zajmuje mu na szczęście tylko chwilę, dzięki czemu udaje mu się usłyszeć jeszcze ostatnie słowa konającego: imię jego kochanki.

Niedziela na wsi jest, według mnie, lekturą dziwną. Zaraz po zbrodni Poirot znika. Spotykamy go co jakiś czas w jego, położonym w sąsiedztwie, domku. Wysłuchuje tych, którzy przychodzą z nim porozmawiać, dyskutuje z miejscowym inspektorem, ale tak naprawdę nie włącza się aktywnie w śledztwo. Jest jak taki wszystkowiedzący mędrzec: przygląda się sytuacji i czeka kiedy się ona wyjaśni. Tym razem to nie z jego ust poznamy rozwiązanie zagadki, chociaż oczywiście dla niego wszystko jasne było już dużo wcześniej.

Zdecydowanie za to rzucającą się w oczy postacią jest gospodyni, Lady Lucy Angkatell. Kobieta lekko na bakier z rzeczywistością. Nie panująca nad czasem i przestrzenią. Sylwetka, której absolutnie nie da się przegapić, która nadaje książce ton, i która niejednokrotnie przyprawiała mnie o uśmiech.

Muszę przyznać, że po lekturze tej powieści mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony zagadka była raczej przewidywalna, choć zakończenie mnie ciut zaskoczyło. Z drugiej to była taka powieść z Poirotem, bez Poirota. Miałam wrażenie, że śledztwo rozwiązuje się samo. Co nie zmienia faktu, że Niedziela na wsi jest bardzo przyjemną i godną polecenia lekturą.

Książkę zgłaszam do wyzwań: Tydzień bez nowości