niedziela, 28 grudnia 2014

Miłość w szaleństwie. "Słoneczniki"

Po Cezannie z Niedzieli nad Sekwaną i Monecie z Kobiety z parasolką nadszedł czas na spotkanie z kolejnym malarzem. Oczywiście już pierwszy rzut oka na okładkę mówi nam, że tym razem będzie to Vincent van Gogh.

Jest lipiec 1888 r. Malarz od jakiegoś czasu przebywa w Arles, gdzie szuka tematów do swoich obrazów. Tam, przypadkiem, w parku, poznaje Rachel młodą prostytutkę zatrudnioną w miejscowym burdelu. Od tego spotkania zaczyna odwiedzać ją regularnie i bardzo szybko wychodzą poza relację prostytutka-klient. 

Oboje są ludźmi doświadczonymi przez los, nieszczęśliwymi duszami poszukującymi miłości. Znajdują ją u siebie nawzajem. Rachel, kiedy tylko może, wymyka się do malarza. Spędza z nim dnie, staje się gospodynią w jego domu i towarzyszką podczas malowania. Sielankę przerywa przybycie Gauguina. Wprowadza on nerwową atmosferę zarówno w twórczość Vincenta, jak i w jego relacje z Rachel. Ostatnie spięcie między artystami doprowadza van Gogha do załamania nerwowego i okaleczenia. Od tej pory jego życie będzie pasmem ataków nerwowych, leczenia szpitalnego, a dla Rachel czasem oczekiwania na wyzdrowienie ukochanego i ślub.

Słoneczniki skupiają się głównie na życiu bohaterów już po załamaniu się Vicenta. I tak jak jemu można częściowo wybaczyć brak zdecydowania, niesamodzielność i życie marzeniami (choć jako bohater powieści wydawał się przez to rozlazły i sprawiał, że w realnym świecie nie chciałabym go poznać), tak trudno było mi zrozumieć naiwność i bierność Rachel. W gruncie rzeczy nie polubiłam ani jednego z bohaterów. Tam nikt nie był dobry. Może oprócz współczującej prostytutki- przyjaciółki Rachel. Wszyscy inni, w pewnym momencie, odsłaniali swoje wady i nieczyste sprawki.

W ogóle książkę czytało mi się źle. Autorka zastosowała znienawidzony przeze mnie środek: obcojęzyczne wstawki (w tym wypadku francuskie) w polskim (w oryginale zapewne angielskim tekście). Już kilkukrotnie pisałam, że uważam to za zabieg bezsensowny, niczym nieuzasadniony i kojarzący się z tanim artyzmem ("napiszę ma petite zamiast moja mała- będzie mądrzej/ciekawiej/bardziej klimatycznie). Jako że już podawałam argumenty popierające mój pogląd, tym razem powstrzymam się od wywodu.

Dodatkowo poczułam się rozczarowana faktem, że Słoneczniki, to w większości historia zmyślona. Prawdziwe są dzieje van Gogha, ale już historia miłosna jego i Rachel, na której oparta jest cała książka, to wymysł autorki. Choć Rachel istniała w rzeczywistości i to jej malarz podarował ucho. Wszelako nic nie wiadomo o tym, jakie stosunki ich łączyły.

Jednak, żeby nie było, że Słoneczniki mają same minusy. Kilka plusów też by się znalazło. Między innymi jednym z nich jest to, że Sheramy Bundrick, jako historyk sztuki, potrafi opisać poszczególne obrazy van Gogha tak, że stają nam one przed oczami. Przy tym nie zanudza ona czytelnika technicznymi szczegółami, ale odmalowuje artystyczną wizję. Korzystając z listów van Gogha do brata Budrick stara się również opowiedzieć nam historie, które stoją za malowidłami.

Słoneczniki to książka oparta na ciekawym pomyśle. Mnie jego wykonanie przypadło do gustu średnio. Czytałam ją bez zachwytu, ale też bez zbytniego bólu. Może więc dla Was będzie to lektura ciekawsza.

czwartek, 25 grudnia 2014

Wesołych Świąt!

źródło
W tę magiczną, bożonarodzeniową noc chciałam złożyć Wam serdeczne życzenia:
- niech te Święta upłyną Wam w radosnej i pełnej miłości atmosferze;
- niech Wasze marzenia się spełniają, jednocześnie ciągle marzcie o nowych rzeczach;
- niech ludzie wokół Was będą zawsze życzliwi i przyjacielscy;
- niech przyszłość zawsze jawi się w jasnych barwach;
- niech zawsze będzie ktoś, kto wesprze, doradzi, poda chusteczkę gdy będzie ona potrzebna i będzie z Wami płakał ze śmiechu, gdy nadarzy się okazja;
- niech zawsze przed Wami będą nowe książki do przeczytania, nowe historie do przeżycia i nowi ludzie do poznania
- niech trzydniowe obżarstwo nie odłoży się w Waszych taliach :)
Wesołych Świąt

piątek, 19 grudnia 2014

Niedokończona sprawa. "A teraz śpij"

Stalker. Słowo, które ostatnio jest używane coraz częściej. Szczególnie, że współczesne technologie dają prześladowcą ogromne pole do popisu. Nic więc dziwnego, że i literatura zaczęła poruszać ten temat.

Ellen jest hipnoterapeutką pomagającą ludziom pokonac ich słabości i lęki. Od niedawna spotyka się z Patrickiem, przystojnym wdowcem, posiadającym ośmioletniego syna. Spodziewała się, że to nawiązanie relacji z Jackiem może być problemem, ale nie będzie to największym wyzwaniem z jakim Ellen musi sobie poradzić. Jednak dość szybko dowiaduje się, że Patrick ma mroczną tajemnicę: Saskię, byłą dziewczynę, która nie potrafi opuścić jego życia, śledzi go, pisze do niego maile/smsy/listy, dzwoni, przychodzi na mecze Jacka, a nawet... zapisała się na terapię do Ellen.

A teraz śpij przepełnione jest skrajnymi uczuciami. Z jednej strony widzimy rodzącą się miłość, z drugiej zazdrość i przeogromny smutek. Dodatkowo Ellen ma wrażenie, że nie tylko Saskia chce jej odebrać Patricka, ale że jego serce w dalszym ciągu należy do jego zmarłej żony. Trudno jest jej zaakceptować, że kobieta ta będzie stale obecna w ich życiu.

źródło
Przyznam od razu, że książka momentami jest przerażająca. Wejście w chory umysł, patrzenie jak niszczy sam siebie i wszystko w swoim otoczeniu sprawiało, że miała ciarki. Szczególnie, że chwilami autorka oddaje głos Saski. Mamy więc okazję podejrzeć gonitwę myśli i uczuć jaka towarzyszy jej na co dzień.

Dodatkowo napiętą atmosferę podkreślał fakt, że zarówno policja jak i otoczenie Patricka nie tylko było w tej sprawie bezsilne, ale wręcz ją bagatelizowało. Dla wszystkich mężczyzna, jako ofiara prześladowczyni wydawał się czymś niepoważnym i przesadzonym. Ellen wszystkie zabiegi Saskii rozpatrywała wręcz jako ciekawostkę i pragnęła ją poznać i porozmawiać z nią. 

Początkowo byłam dość sceptycznie nastawiona jeśli chodzi o tematykę powieści. Sam pomysł uczynienia bohaterem hipnotyzerki wydawał mi się przesadzony. I trochę tak było. Liane Moriaty z jednej strony skupia się na problemie prześladowania i jego społecznym odbiorze, a z drugiej chce nam pokazać, że wszystkie stereotypy dotyczące hipnozy są mylne i krzywdzące. Jak dla mnie było tego trochę za dużo.

źródło
To poczucie przesytu, nie zmieni faktu, że książka mnie zafascynowała. Z takim samym niezdrowym zaciekawieniem, z jakim Ellen przyglądała się zachowaniom prześladowczyni, ja śledziłam losy bohaterów. Momenty, kiedy uświadamiałam sobie, że tak naprawdę, nie jest to jedynie fikcja literacka, ale takie rzeczy się zdarzają sprawiały, że zaczynałam widzieć świat w dość ponurych barwach.

Sposób w jaki Liane Moriaty opowiedziała tę nietypową historię i fakt, że sprawiła iż trudno było mi przestać czytać sprawiają, że mam ochotę na lekturę kolejnych książek autorki.

niedziela, 14 grudnia 2014

Ku czci Atona. "Nefertiti"

Nienawidzę porównywania książek. Na hasła "druga Agata Christie", "następca Sherlocka Holmesa" itd. dostaję nerwicy. Tym razem jednak, takie porównanie samo nasuwało mi się podczas lektury. I w żaden sposób nie mogłam się go pozbyć z umysłu. Ciekawe czy zgadniecie jaka książka/autor chodzili mi po głowie.

Egipt XIV w. p.n.e. Nadchodzi czas zmian. Właśnie umarł następca tronu, jego godność przejmuje młodszy syn: Amenchotep. Przyszły król potrzebuje odpowiedniej partnerki. Jego obecna pierwsza żona ma zbyt niskie pochodzenie jak na małżonkę faraona. Wybór panującej królowej pada na jedną z dwóch córek jej brata. Księżniczka Nefertiti wydaje się być idealną kandydatką do tej roli. Wychowana w arystokratycznym domu, inteligentna, pełna wdzięku- może przykuć uwagę księcia i zdobyć jego serca, a także, na co liczy królowa, sprowadzić go z drogi herezji.

Przeprowadzka do pałacu zmienia wiele nie tylko w życiu samej Nefertiti, ale również w życiu jej siostry, Mutny. To właśnie ona wprowadzi nas w tajemnice królewskiej rezydencji. To również ona jest tą z sióstr, która obudzi w czytelniku sympatię: spokojna, prostolinijna, uczuciowa, lecząca ludzi ziołami, szukająca miłości i marząca o własnym domu i życiu z dala od polityki i pałacu. Jest ona absolutnym przeciwieństwem Nefertiti. Starsza siostra jest żądna władzy, chce kierować krajem na równi ze swoim mężem i nie zawaha się przed niczym, żeby cel osiągnąć. Poparcie, radę i pomoc znajduje u swojego ojca, który dzięki małżeństwu córki został wielkim wezyrem, i który zajmuje się polityką Egiptu, podczas gdy małżonkowie walczą ze starymi bogami i stawiają nowe miasto. Dodatkowo Nefertiti jest pełna pychy i zazdrości, od rodziny wymaga spełniania jej zachcianek, zaś kolejne córki budzą jej rozczarowanie.

źródło
Po tym krótki opisie domyśliliście się jaka książka przychodziła mi na myśl w trakcie czytania? Oczywiście Kochanice króla Philippy Gregory. Jak dla mnie, schemat jest identyczny: dwie siostry zła-dobra (głos ma ta dobra), rodzina u władzy, niewidzialna matka, pałacowe zabiegi itd. Zmieniły się realia epoki, ale ludzie pozostali bez zmian.

Oczywiście nie ośmieliłabym się sądzić, że Michelle Moran inspirowała się powieścią Gregory. Choć może, w związku z tym, że Nefertiti to debiut literacki Moran, jakiś wpływ ona na nią miała. 

Sama książka, podobnie jak reszta powieści Moran, jest wciągająca i bardzo klimatyczna. Czujemy pustynny upał, przyglądamy się budowaniu nowej stolicy i konfliktom z kapłanami starych bogów. Jednocześnie możemy podejrzeć miłosne i rodzinne perypetie obu sióstr i zobaczyć jak sobie radzą w kryzysowych sytuacjach.

źródło
Największym minusem Nefertiti jest fakt, że większość fabuły oparta jest na wyobrażeniach autorki. Bazowała ona na źródłach, jeśli chodzi i oddanie realiów Egiptu tego okresu, dzięki czemu możemy poczuć klimat tego miejsca. Jeśli zaś chodzi o informacje dotyczące szczegółów panowania Amenhotepa i jego żony, czy też prywatnego życia bohaterów, to są one bardzo skromne i zostały przez Moran uzupełnione.

Jeśli patrzyliście czasem na sławne popiersie przedstawiające Nefertiti i zastanawialiście nad tym jak mogły wyglądać jej losy, to ta powieść pokazuje jak mogłoby wyglądć życie tej księżniczki.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Gra z mordercą. "Ulubione rzeczy"

Pamiętacie Karuzelę samobójczyń? Marudziłam wtedy, że, jak zwykle, zaczęłam czytać serię od środka. Kiedy więc wypatrzyłam w bibliotece: Ulubione rzeczy koniecznie musiałam je przeczytać.

W Londynie grasuje seryjny morderca, który wziął sobie za przykład Kubę Rozpruwacza. W przeciwieństwie do swego idola nie zabija on jednak prostytutek, a szanowane kobiety w średnim wieku. Świadkiem pierwszego morderstwa jest młoda policjantka, Lacey Flint. Fakt ten, a także to, że doskonale zna ona historię Kuby Rozpruwacza i może służyć radą jako ekspert, sprawia że zostaje ona zaangażowana w śledztwo. Jednak stopniowo atmosfera wokół niej zaczyna gęstnieć, a sama Lacey ze świadka zmienia się w podejrzaną lub też osobę, do której skierowane jest całe to makabryczne przedstawienie.

Po raz kolejny zagadka, którą stawia przed czytelnikiem S. J. Bolton okazuje się być niełatwa do rozwikłania. Chociaż, w przeciwieństwie do policji, my od początku wiemy co stało się przyczyną morderstw. Jednak to, co wydaje się być pewnikiem i oczywistością, z każdą kolejną stroną poddawane jest w wątpliwość. Autorka zabawia się naszym "kosztem" sprawiając, że już nie wiemy w co wierzyć.

źródło
Szczególnie, że my, po raz kolejny w przeciwieństwie do policji, doskonale zdajemy sobie sprawę z tego co jest mroczną tajemnicą Lacey, zaś jedyną osobą, która nie daje się oszukać jej pozom i historii jest inspektor Mark Joesbury. Przy okazji Karuzeli samobójczyń pisałam, że kontakty na linii Lacey-Joesbury były tym co wprowadzało do książki elementy humorystyczne. Tak było też i tym razem, ale w zdecydowanie ograniczonym stopniu. W Ulubionych rzeczach widoczne jest, przede wszystkim, napięcie między bohaterami. Żartobliwo- ironiczne docinki pojawiają się rzadziej.

Ulubione rzeczy to książka z gatunku tych, od których nie można się oderwać, a autor zaskakuje pomysłami. Dodatkowo S. J. Bolton jest mistrzynią niedopowiedzeń i nerwowej atmosfery, szczególnie, że cała powieść napisana jest z punktu widzenia Lacey, czyli osoby, dla której to śledztwo było wyjątkowo trudne i stresujące. Chociaż, jeśli chodzi o mój lęk to, Karuzela przestraszyła mnie bardziej. 

I wbrew logice, właśnie to budzi moje wielkie nadziej na przyszłość. Ulubione rzeczy to pierwszy tom z serii przygód Lacey Flint i wyraźnie widać, że z kolejnym autorka się rozwinęła. Już się boję następnych.

wtorek, 2 grudnia 2014

Tajemnice kuchni francuskiej. "Julie & Julia. Rok niebezpiecznego gotowania"

Znowu książka o gotowaniu. Tym razem jednak z akcją dziejącą się w czasach współczesnych i pozbawioną nierealnych przygód.

Julie jest znudzoną życiem sekretarką. Czuje, że potrzebuje jakiegoś wyzwania, żeby nie zwariować. Na ratunek przybywa jej, znaleziona przypadkiem w rodzinnym domu, książka kucharska autorstwa Julii Child: Doskonalenie francuskiej sztuki kulinarnej. Julie postanawia zmierzyć się z zawartymi w niej przepisami. Daje sobie na to rok, w tym czasie ma zamiar przygotować 524 potrawy. Żeby podzielić się swoim projektem Julie & Julia. Rok niebezpiecznego gotowania z większą ilością osób zakłada bloga, na którym opisuje swoje perypetie związane z gotowaniem. A tych jest dużo, od niemożności dostania konkretnego mięsa, którego jej mąż szukał po całym mieście, przez problemy związane z uzyskaniem odpowiedniej konsystencji czy smaku, aż do uczt powstających w środku nocy. 

Dla Julie ten rok jest czasem magicznym. Znajduje nową pasję, a tak naprawdę, znajduje również siebie. Jej projekt pozwala również na zgromadzenie przy jednym stole wielu ważnych dla niej osób, a także na poznanie nowych przyjaciół, jakich Julie znalazła w czytelnikach swojego bloga.

źródło
Julie Powell sprawiła, że Julia Child jest w książce obecna nie tylko w swoich przepisach. Na kartach powieści znajdujemy urocze, zatrzymane w czasie scenki z lat 40. kiedy to Julia poznawała swojego męża i zaczynała uczyć się gotować. Nie są to prawdziwe kartki z pamiętnika, ale świadomość, że autorka pisząc je bazowała na rzeczywistych wydarzeniach sprawiała, że Julia przestawała być dla mnie tylko twarzą z okładek książek kulinarnych.

Jako, że Julie & Julia. Rok niebezpiecznego gotowania zrobiło międzynarodową karierę i doczekało się nawet ekranizacji, znowu poczuję się odmieńcem w swych sądach. Mnie ta książka nie zachwyciła. Co prawda czytało się ją całkiem przyjemnie, ale nie porwała mnie na tyle, żebym chciała do niej wrócić czy żebym miała problemy z przerwaniem lektury. Owszem perypetie bohaterki są ciekawe, momentami zabawne, a momentami smutne; sama Julie robi wrażenie osoby bardzo sympatycznej i nieogarniętej, ale w tym wszystkim czegoś mi brakowało.

źródło
Może to wina samych kulinariów, którym poświęcone zostało tak dużo uwagi. Jak zapewne zauważyliście zazwyczaj mnie ten temat nie odstrasza, a wręcz przeciwnie, budzi tęsknotę za regionalnymi smakami. Tym razem jednak większość gotowanych przez Julię rzeczy wydawała mi się niezjadliwa i raczej obrzydliwa. Zdecydowanie nie miałam ochoty biec do kuchni i gotować.

Co prawda ja fanką tej książki nie zostałam, ale Was nie zniechęcam. Na pewno jest w niej coś, co zapewniło jej taki sukces.