wtorek, 8 stycznia 2013

Gdzieś w Bretanii. "Nie będę Francuzem (choćbym nie wiem jak się starał)".

Czy da się przeżyć we Francji umiejąc powiedzieć tylko "oui", "non" i "merci"? Mark Greenside udowodnił, że tak, ale będzie to ciężka walka o przetrwanie.

Do Bretanii trafił on za sprawą swojej ówczesnej dziewczyny. Miał wtedy 47 lat i wcale nie chciał spędzać wakacji we Francji. Uległ jednak namowom i wynajęli wymarzony domek w niewielkiej bretońskiej wiosce. Co prawda jego związek nie przetrwał lata, ale Mark zaprzyjaźnił się z sąsiadami i został namówiony do zakupu domu. Było to niesamowite o tyle, że jego francuski nie osiągnął wyższego, pozwalającego na swobodną (czy jakąkolwiek) komunikację poziomu zaś większość mieszkańców miasteczka nie mówiła po angielsku. Mimo tego spędzali ze sobą mnóstwo czasu, razem świętowali, robili zakupy.

Jak dla mnie Nie będę Francuzem było przede wszystkim możliwością podejrzenia sposobu wzajemnego współistnienia dwóch, całkowicie odmiennych kultur. Autor opisuje codzienne sytuacje, które jego, Żyda i syna amerykańskiego prawnika, niejednokrotnie szokują. Przeniósł się on ze świata gdzie ludzie nastawieni są do siebie nieufnie, nie podpiszą żadnego dokumentu bez konsultacji z prawnikiem do świata gdzie nie uznaje się dawania zaliczek, zawsze znajdzie się czas na rozmowę i gdzie, nawet przy okazji wielkich zgromadzeń, nie da się zauważyć policji. A przede wszystkim do świata gdzie zupełnie obcy ludzie otaczają go opieką i pomagają w codziennych sprawach. Początkowo szok jaki przeżywa Mark jest ogromny. I miałam wrażenie, że nie bardzo maleje on z upływem czasu. Zresztą autor sam podkreśla ogromne problemy z przyjęciem zwyczajów nowego miejsca. 

Urocze były sceny, w których Mark stawiany był przed kolejny wyzwaniem. Kiedy tłumaczono mu coś po francusku, a on ograniczał się jedynie do powtarzania "tak", "dobrze", martwienia się, że robi z siebie idiotę i zastanawiania na co właśnie wyraził zgodę. Piękne było to, że jego nierozumienie języka wprawiało w popłoch wszelkich urzędników czy sprzedawców i kończyło się zazwyczaj pospiesznym pokazywaniem upragnionych przedmiotów czy pisaniu cyferek na kartce. I niesamowite w tym wszystkim był fakt, że autorowi udało się za każdym razem załatwić to czego pragnął.To co mnie jeszcze zachwyciło to ukazanie, że niechęć Francuzów do Anglików nie jest tylko stereotypem. Za każdym razem kiedy padało zdanie "jestem Amerykaninem" stosunek ludzi do Marca zmieniał się z niechętnego na serdeczny. 

Mark Greenside o swoich przygodach pisze z ogromną dozą autoironii i humoru. Książka przesycona jest jego fascynacją Bretanią. Przede wszystkim jej odmiennością w stosunku do USA. 

Nie da się ukryć, że sam bohater mnie momentami irytował. Robił on wrażenie takiego wiecznego chłopca, który sam sobie nie da rady. Jednak jego obserwacje otoczenia i ludzkich charakterów sprawiają, że mogę mu tę wadę wybaczyć.

Nie będę Francuzem to kolejna książka idealna na pogodę jaką mamy za oknem. Przesycona słońcem, wzajemną sympatią i uśmiechem.

11 komentarzy:

  1. Może i książka idealna na tę pogodę, ale nie wiem, czy dam radę. Mam ostatnio sporo nauki i książek czekających z kolejce. Ale zapamiętam i może w wakacje przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę przeczytać! :) Jej, dawno żadna recenzja tak mnie nie zachęciła do przeczytania książki! :) A właściwie, to chyba nigdy. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :) Aż poczułam ciężar odpowiedzialności :) Ale autor był tak bezradnie uroczy, że mam nadzieję że przypadnie Ci do gustu.

      Usuń
    2. Też czuję coś w rodzaju odpowiedzialności, kiedy ktoś zechce przeczytać wychwalaną przeze mnie książkę. W tej, o której pisałaś, spodobał mi się też tytuł - mam słabość do ciekawych tytułów, jestem w stanie wziąć książkę w ciemno, jeśli tylko spodoba mi się tytuł. ;)

      Usuń
    3. No to mi ulżyło :P Też ją w ciemno z biblioteki wzięłam bo tytuł wpadł mi w oko :D

      Usuń
  3. Zachęciłaś mnie tą recenzją, poza tym podoba mi się tytuł:)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja kiedyś czytałam tematycznie podobną książkę Stephana Clarke "Merde! Rok w Paryżu". Również lekka na zimowe dni w celu poprawienia nastroju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też ją przeczytać chciałam, ale nie mogę na nią nigdy w bibliotece trafić :(

      Usuń
  5. Muszę mieć! Po protu muuuszę :)

    OdpowiedzUsuń