piątek, 6 czerwca 2014

Pocztowka, która zwiastuje śmierć. "Biblioteka umarłych"

Rozczarowanie to może złe słowo, ale pokładałam w Bibliotece umarłych duże nadzieje i niestety nie dorosła do nich.

Początek jest obiecujący: seryjny morderca grasuje po Nowym Jorku. Jego znakiem rozpoznawczym jest pocztówka, którą ofiary dostają dzień wcześniej. Zwykła kartka z rysunkiem trumny. Oprócz niej nic nie łączy zabitych. Są z różnych dzielnic, grup społecznych, różnej narodowości czy wyznania. Również sposób w jaki giną za każdym razem jest krańcowo odmienny. FBI przez kilka tygodni nie poczyniło żadnych postępów w sprawie. W końcu zostają oddelegowani do niej: liczący dni do emerytury, mający problemy z alkoholem Will Piper i pilnie przestrzegająca regulaminu, będąca zaraz po szkole Nancy Lipinski. To jest pierwsza historia.

Druga dzieje się ponad 50 lat wcześniej. Zespół archeologów znajduje na angielskiej wyspie Wight coś, co wpędza w nerwicę przywódców Wielkiej Brytanii i USA. Naukowcy zostają odcięci od świata, a tajemnicze znalezisko jest przetransportowane do Stanów i umieszczone w Strefie 51.

Jest jeszcze trzecia historia. Dziejąca się jeszcze wcześniej. 7 lipca 777 r. we wsi koło opactwa na wyspie Vectis przychodzi na świat dziecko. Jest to siódmy syn siódmego syna- potomek, o którym krążą legendy. Według nich ma on mieć magiczne moce. Kiedy więc chłopiec okazuje się nie pasować do społeczności murarzy zostaje podrzucony do opactwa. Tam zapisuje kolejne księgi datami narodzin i śmierci następnych pokoleń. Jego synowie kontynuują jego pracę i biblioteka rozrasta się przez lata.

Najbardziej przekonała mnie do siebie historia współczesna. Jest to całkiem sprawnie skonstruowany kryminał/thriller, gdzie pojawiają się ciągle nowe tropy, śledztwo zmierza na manowce, a para detektywów, z oporami, się dociera. Trochę gorzej jest w przypadku historii średniowiecznej, choć jest to również ciekawy wątek i mógłby zostać bardziej wyeksploatowany. Oczywiście po uprzednim dopracowaniu. Za to opowieść środkowa był to dla mnie wypychacz. Niby tłumaczył jak woluminy z angielskiej wyspy znalazły się w amerykańskiej podziemnej bazie, ale robił to bardzo naokoło i bez przekonania. 

źródło
Dokładnie ten sam schemat widoczny jest jeśli idzie o konstrukcję postaci. Współczesne mają charakter, są dopracowane, te z lat 40. są mdłe i nijakie. Mam wrażenie, że gdyby wyciąć całą tę środkową (chronologicznie) część, a to miejsce poświęcić dwóm pozostałym to powieść wiele by zyskała.

W ogóle, jak dla mnie, Glenn Cooper chciał zmieścić za dużo w jednej książce. Czegóż tam nie mamy? Jest trudna przeszłość Willa, dzieciobójstwo, alkoholizm, wojenne wspomnienia, spece komputerowi, UFO, kumple z akademika, gwałt, "poświęcanie dziewic", hazard, morderstwa, tajne bunkry, scenariusze do filmów, fatum i Winston Churchill. Po prostu za dużo.

źródło
Dodatkowo autor naraził mi się dość fanaberyjnym potraktowaniem rzeczywistości (po tym jak przeczytałam, że po porodzie "łożysko ze stukiem upadło na twardą podłogę" to zwątpiłam) i historii (nie lubię niekonsekwencji, szczególnie w tłumaczeniu imion, a tu miałam przyjemność spotkać się z Williamem Zdobywcą... No nie! Zdecydowanie nie. Albo Wilhelm Zdobywca- tak, obecny książę też ma na imię Wilhelm- albo William the Conqueror. Żadne pośrednie formy nie istnieją). Tylko nie wiem czy o to mogę mieć pretensje do Coopera czy raczej do tłumacza/korektora.

Biblioteka umarłych to powieść, z której oceną mam problem. Mnie nie zachwyciła, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, z tego że nie jest ona zła. Autor miał jakiś, ciekawy pomysł. Jego realizacja jest bardzo nierówna, ale to czy bardziej się Wam powieść spodoba czy bardziej Was zrazi musicie chyba ocenić sami.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Historia z trupem

10 komentarzy:

  1. Oj, sama pewnie też poczułabym rozczarowanie - zaprzepaścić czy też przedobrzyć z tak fantastycznym pomysłem! Wielka szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może autor myślał, że im więcej grzybów w barszcz wrzuci to będzie lepiej? No nie wyszło. Ale pomysłu rzeczywiście szkoda

      Usuń
  2. Matko, hahahaha, łożysko naprawdę może stukać? Umarłam, jak to przeczytałam :D To już chyba druga negatywna recenzja tej książki, jaką czytam, a przyznam, że początkowo miałam na nią ochotę. Już mi się odechciało.

    (w nocy chyba będą mi się łożyska śniły...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może z kości było?
      No niestety książka się nie broni, choć zapowiadało się fantastycznie.

      (masz cały dzień, żeby wyrzucić ten widok z myśli)

      Usuń
  3. Chyba byłoby lepiej, gdyby autor ograniczył się do pierwszej historii (tej współczesnej) i trochę dopracował szczegóły... Bo sam pomysł jest ciekawy;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie to mógłby zachować i najstarszą i najnowszą historię. Byłby tajemniczy klimat oraz współczesna zagadka kryminalna i byłoby super. (oczywiście gdyby Cooper się bardziej przyłożył)

      Usuń
  4. Brzmi jak kolejna pozycja z cyklu "tak dobrze żarło i zdechło" :P Strasznie nie lubię, gdy autorzy sami zabijają dobry pomysł na powieść - zwłaszcza zbyt przekombinowanym językiem i niepotrzebnymi dodatkami - a najbardziej nie do końca przemyślaną i rozplanowaną fabułą.

    Dzięki serdeczne za odwiedziny - Twój blog również mnie zaintrygował i mam w planach częste odwiedziny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety dość krótko żarło. Szybko zagłodzone zostało :) Trudno się nie zgodzić z tym co piszesz o języku i fabule. Ja bym dołożyła jeszcze oderwanie od rzeczywistości (tak jak w przypadku tego łożyska, o którym wspominałam) i niechlujność wydawnictwa (bo to jednak zapewne oni są autorami dość swobodnego tłumaczenia Wilhelma). Zaś autorzy, którzy zabijają własne książki powinni mieć zakaz pisania kolejnych. A Glenn Cooper dopiero się rozwija i tworzy kolejne książki o bibliotece i strefie 51...

      Miło mi. W takim razie: rozsiądź się wygodnie :)

      Usuń