Kierowanie się stereotypami jest złe. To wiemy wszyscy. A jednak nieodmiennie bawią mnie książki oparte właśnie na tychże stereotypach. O ile, tak jak np. Merde czy Nie będę Francuzem są dobrze napisane. Tym razem jednak autorka nie sprostała zadaniu.
Oczywiście można mi zarzucić, że porównuję książki o dziwactwach nowego kraju do takiej o wojnie płci, ale tak naprawdę są one oparte na tym samym schemacie. Autorzy wszystkich tych powieści sięgają po znane wszystkim stereotypy, wyolbrzymiają je i tworzą z nich głównego bohatera powieści.
Marha i Lucy to dwie przyjaciółki. Mieszkają w Nowym Jorku, realizują się zawodowo, są szczęśliwe i spełnione. No prawie. Brakuje im silnego, męskiego ramienia, które byłoby ich ostoją i wsparciem. Co prawda Lucy jest w związku, ale ostatnio jej chłopak Adam, w ogóle się nie stara. Wręcz przeciwnie, zwala na Lucy większość obowiązków i kłopotów. Z kolei Martha ciągle szuka tego jedynego. Znużona nieudanymi spotkaniami postanawia wykorzystać swoje doświadczenie i powiedzieć mężczyznom, co robią nie tak. Tak powstaje "Pierwsza randka"- ekspresowy kurs randkowania, gdzie Martha ocenia czym jej klienci zrażają do siebie potencjalne partnerki i czemu nigdy nie dochodzą do drugiej randki. Jednak szybko odkrywa, że takie pojedyncze spotkanie odnosi niewielkie rezultaty. Dlatego rodzi się pomysł Obozu dla prawdziwych mężczyzn. Ma on mieć miejsce, na należącej do przyjaciela Lucy, tradycyjnej farmie gdzieś w Wirginii, a jego zadaniem ma być obudzenie w uczestnikach wojownika.
źródło |
Jakaś ta książka była nieporadna. Niby napisana na tyle sprawnie, że nie czytało mi się jej źle, a jednocześnie na tyle bezpłciowa, że z ulgą zakończyłam lekturę. Spodziewałam się obozu na wzór tych, które możemy oglądać w programach rality-show (kojarzy mi się, że był kiedyś taki właśnie z obozem dla panów, tyle że tamci byli w związkach). Liczyłam na humorystyczny opis zadań, które przed uczestnikami zostały postawione. A dostałam opis zmiany koła i dojenia krów. Nie takich wyzwań się spodziewałam...
źródło |
Niestety również postaci stworzone przez Adrienne Brodeur w żaden sposób nie ratują tej książki. Może jeszcze Martha i Lucy jakoś by się obroniły (choć z trudem), ale wszyscy panowie są tak bezpłciowi i nijacy, że zlewali mi się w jeden twór męski o wielu istnieniach.
Chyba najmocniejszym punktem Obozu dla prawdziwych mężczyzn były momenty, w których Lucy porównywała panów i randkowanie do zachowań ptaków. To jednak zdecydowanie za mało, żebym miała komuś tę powieść polecić.
Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle
Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle
Jakoś nie przepadam za takimi książkami, sama nie wiem, czemu...
OdpowiedzUsuńJak są dobrze napisane to są świetne! I wtedy polecam je całym sercem. Może więc do tej pory trafiałaś na takie źle napisane?
UsuńOj, tym razem zarówno tematyka, jak i wykonanie do mnie nie przemawia :)
OdpowiedzUsuńMnie tematyka skusiła (miało być fajnie i lekko), wykonanie za to zraziło
UsuńMoże dla relaksu ;)
OdpowiedzUsuńZanotuję sobie, żeby tej książki w takim razie unikać :)
OdpowiedzUsuńRadykalne rozwiązanie :) Ale chyba właściwe
UsuńNie miałam jej w planach, zresztą pierwszy raz słyszę o tej książce i raczej po nią nie sięgnę:)
OdpowiedzUsuńNie dziwię się- też jej w planach nie miałam, ale w bibliotece mi w oko wpadła.
Usuń