sobota, 22 grudnia 2012

Każdy ma jakiegoś bzika..."Najgłupszy anioł"

Zdecydowanie nie podzielam poczucia humoru Amerykańów. Teraz jeszcze, do unikanych przeze mnie "najśmieszniejszych komedii roku" dołączą także "najzabawniejsze powieści roku".

Najgłupszy anioł miał być lekką i zabawną powieścią, przesyconą świątecznym klimatem. Taką co się ją czyta pomiędzy lepieniem pierogów, a pieczeniem ciasta. Miał bawić i odprężać. Jak dla mnie nie spełniła się żadna z obietnic dawanych mi przez autora i dziennikarzy na okładce.

Mała miejscowość Pine Caye ożywa, jak co roku, przed świętami Bożego Narodzenia. Kalifornijskie miasteczko przyciąga wszystkich, którzy nie mają planów rodzinnego spędzenia świąt. Pod tym względem ta gwiazdka nie różni się niczym od poprzednich. Cała uwaga mieszkańców skupiona jest na przygotowaniu świątecznego przyjęcia kiedy zaczynają dziać się dziwne rzeczy. 

Wracając wieczorem do domu mały Joshua widzi zabójstwo św. Mikołaja. Chłopiec jest tym tak przejęty, że na ziemię zostaje zesłany archanioł Rajzel, który ma spełnić jego świąteczne życzenie. Anioł jest zdecydowanie nieporadny i nietypowy. Jego zachowanie sprawia, że szybko zaczyna być poszukiwany przez policję jako podejrzany o pedofilię, zaś wszystko co robi przynosi niespodziewane skutki.

Nienawidzę komedii omyłek. Nie bawi mnie kiedy na ekranie bohaterowie rzucają w siebie ciastami, ślizgają na skórce od banana itd. A niestety przez całą lekturę miałam wrażenie, że właśnie mam w ręku literacki odpowiednik takiego filmu. Bo co robią w świątecznej historii: wymachująca mieczem wariatka, która niedawno odstawiła psychotropy, naćpany policjant, zombie pragnące zjeść mózg, a potem jechać do ikei czy naukowiec rażący się prądem w genitalia kiedy tylko pomyśli o seksie? Jak dla mnie to wszystko zdecydowanie wykracza poza świąteczny nastrój.

Sama fabuła jako taka też mnie nie porwała. Jest ona zdecydowanie przerysowana, na siłę udziwniona. Dla mnie najciekawsze były rozmowy prowadzone przez zmarłych. Chyba dlatego że, pomimo swej nietypowości, odwoływały się one do takich zwykłych, normalnych spraw. Jedno muszę przyznać, autor takiej powieści musi być nietuzinkowym człowiekiem.

O zostaniu pisarzem Christopher Moore marzył od dzieciństwa. Zaczął pisać już w wieku 12 lat. Jednak na wydanie swojej pierwszej książki musiał poczekać jeszcze 22 lata. Do tego czasu podejmował się różnych zajęć. Pracował jako dekarz, sprzedawca, agent ubezpieczeniowy, fotograf itd. Ze swoich doświadczeń czerpał później inspirację do kolejnych książek. Jego powieść Baranek została okrzyknięta światowym bestsellerem. Moore dał się również uwieść wampirom i poświęcił im trzytomową serię rozpoczynaną przez książkę Krwiopijcy.

Na razie czuję się zniechęcona i po kolejne książki autora raczej sięgać nie będę. Jednak to, że książka nie trafiła w mój gust nie znaczy jednak, że będę do niej zniechęcać. Polecać tym bardziej nie. Szczególnie, że od kilku godzin chodzi mi po głowie, zasłyszane w jakimś filmie, a doskonale oddające znaczną część fabuły powieści zdanie: "móżdżek, móżdżek, świeży móżdżek". I to by było tyle o świątecznym klimacie....

5 komentarzy:

  1. Ta książka była moim pierwszym i prawdopodobnie jedynym spotkaniem z tym autorem... Przyznam szczerze, że nie dotrwałam do końca, co zdarza mi się bardzo rzadko. Ba!, z czytania zrezygnowałam już dość wcześnie, bo książka od samego początku nie przypadła mi do gustu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żałuj- zombie próbujące znaleźć smaczny mózg były nawet interesujące :P

      Usuń
  2. Zdecydowanie dam sobie spokój. ;) Wolę poczytać ksiązkę zaczętą w ramach Twojego wyzwania. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z całą pewnością nie sięgnę po tę powieść :) Wolę poświęcić ten czas na jakąś ciekawszą historię :D

    Chciałam także zaprosić do wyzwania :) Więcej na moim blogu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie nie będę namawiać do przeczytania. Chociaż to zombie miało nawet swój urok :P
      DO wyzwania zajrzałam, ale raczej nie dla mnie :(

      Usuń