piątek, 25 października 2013

Koszmarne rozczarowanie. "Dom kości"

Przerosła mnie ta książka. Zaskoczyła i wprawiła w osłupienie, z którego nie mogę się otrząsnąć. I zdecydowanie nie osłupiałam z zachwytu. 

Pierwsze sceny Domu kości obudziły we mnie ogromne nadzieje. W burzonym budynku znalezione zostały liczne szkielety. Początkowo policja uznaje to za sprawę sprzed lat lub stary magazyn akademii medycznej, jednak bardzo szybko odkrywają, że najświeższe szczątki pochodzą sprzed kilku miesięcy. Dodatkową zagadkę stanowi fakt, że pomieszczenie zamurowane jest od dawna, a niektóre kości wydają się być "wrośnięte" w ścianę.

I tu niestety kończy się wciągający mnie wątek. Od tego momentu głównym bohaterem powieści staje się John, chłopak który właśnie skończył szkołę i zatrudnił się w lokalnej agencji nieruchomości. Już pierwszego dnia popada w tarapaty dając klientowi klucz do jednej z rezydencji z 'listy specjalnej" stworzonej przez właściciela, pana Vane'a. Pogrąża się jeszcze bardziej kiedy, po odkryciu, że klient zniknął, zaczyna myszkować żeby odkryć co takiego specjalnego jest w domach z listy. Niestety udaje mu się tego dowiedzieć, a czytelnikowi wraz z nim.

Tak jak jeszcze domy wsysające ścianami ludzi obudziły moją ciekawość, tak rzeźba, która śledzi bohaterów, wdaje się z nimi w walkę i stara się ich zabić sprawiła, że książka zaczęła mi przypominać średniej klasy horror. A kiedy autor dołożył do tego jeszcze dusze druidów przemieszczające się po podziemnych autostradach to poczułam się jakby ktoś mnie oszukał. Coś co obiecywało trzymać mnie w napięciu i przestraszać, stało się produkcją, gdzie nagle bohaterom grozi pożarcie przez ścianę, a zwykły pręt wbity w ziemię prawie doprowadza do końca świata. No nie. Nie tak miało być. 

I niestety nie pomogły tej książce nawet 3, zamieszczone na końcu, opowiadania. Szczególnie, że w jednym z nich również występował żywy posąg, a po lekturze Domu kości tego motywu miałam dość.

Paradoksalnie jednak stwierdzę, że powieść czytało się dobrze. Akcja była wartka, fabuła dość przewidywalna ale jednak nie nudziła, bohaterowie nie należeli do najbardziej wyrazistych postaci literatury (zarówno ci źli jak i ci dobrzy), ale najgorszymi też nie byli. I gdyby nie pewne pomysły autora to wypowiadałabym się o tej książce pochlebnie.

Graham Masterton stał się sławny w 1976 r., kiedy ukazała się jego debiutancka powieść Manitou. Od tego czasu napisał wiele horrorów, ale nie są one jego jedynym dorobkiem pisarskim. Jest on również m.in. autorem poradników z dziedziny erotyki. Dom kości to wznowienie powieści, która powstała pod koniec ubiegłego wieku i nosiła tytuł: Dom szkieletów.

Możliwe, że jest to absolutnie genialna książka, ja jej jednak nie potrafię docenić. Wbrew temu co obiecywała mi okładka nie trzymała mnie ona w napięciu, a zakończenie było absolutnie przewidywalne. I teraz nie wiem czy źle trafiłam czy powieści Mastertona nie są dla mnie.

6 komentarzy:

  1. No cóż, cały Masterton, u niego zawsze obiecujące przechodzi w dziwaczne i niewiarygodne, jeśli ma się odpowiednie nastawienie, to nie jest to aż taka zła lektura... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie niewiarygodne często nie przeszkadza. Tylko, że spodziewałam się książki, która mnie przerazi (czegoś w stylu tych pisanych przez Prestona i Childa), a dostałam dziwaczną fabułę, która irytowała. Tak jakbym zamiast psychologicznego thrillera obejrzała horror klasy B

      Usuń
  2. Hm, mnie jeszcze Masterton nigdy nie zawiódł, ale nie czytałam "domu kości" :)

    naczytane.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, że i "Dom kości" Cię nie zawiedzie. Ja byłam po prostu na coś innego nastawiona

      Usuń
  3. Powyższa książka, to jedyna książka tego autora, którą przeczytałam. I niestety nie był to najlepszy początek naszej znajomości... Tytuł nie bardzo przypadł mi do gustu. Z tego, co pamiętam, to akcja średnio trzymała w napięciu, a całość była dość dziwna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze żeby była dziwna i trzymała w napięciu- można by jej wtedy pewne rzeczy wybaczyć. Ale niestety. Czuję się do Mastertona zrażona

      Usuń