Zdarza się Wam czytać książkę pomijając całe jej fragmenty? Jedynie przebiegając po nich wzrokiem? Nie są to zazwyczaj książki, którymi jesteśmy zachwyceni, i do których chcemy wracać. Nie inaczej było i tym razem.
Ostatni templariusz to próba połączenia Kodu Leonarda da Vinci i Indiany Jonesa (a może raczej Łowców skarbów, gdyż tam występowała ponętna pani archeolog). Jak to często w przypadku takich składanek bywa, brakuje tej powieści świeżości i daleko jej do oryginałów. Choć zaczęło się bardzo interesująco.
W nowojorskim Metropolitan Museum trwa właśnie wernisaż wystawy poświęconej skarbom Watykanu. Uroczystość zostaje zakłócona przez pojawienie się czterech konnych w rycerskich zbrojach i płaszczach z czerwonym krzyżem. To co początkowo wydaje się być barwną inscenizacją zamienia się w masakrę, zaś rycerze, oprócz kosztowności, kradną także tajemniczą maszynę. Do tego momentu, czyli przez pierwszych kilka stron, zapowiadało się interesująco. Kilka kolejnych, opowiadających o początkach śledztwa prowadzonego przez FBI, również dawało nadzieję. Niestety dość szybko zostałam wyprowadzona z błędu.
źródło |
Śledztwo prowadzone przez detektywa Relly'ego praktycznie stoi w miejscu aż do momentu kiedy włącza się w nie jeden ze świadków wydarzeń w muzeum: archeolog Tessa Chaykin. To ona jest autorką wszelkich odkryć, FBI tylko pokornie kiwa głową, gdy dzieli się ona z nimi swoimi podejrzeniami. Wszyscy pozostają w nieświadomości, a jedyną osobą, która tak naprawdę wie co się dzieje jest, wydelegowany przez Watykan, biskup De Angelis. W poszukiwaniu prawdy Tessa zwraca się o pomoc do znajomego profesora. Nie wie, że będzie to dla niej początek niebezpiecznej przygody.
Akcja Ostatniego templariusza toczy się wszędzie. Bizancjum, Nowy Jork, Turcja, Grecja, Watykan- pomiędzy tymi miejscami przemieszczają się bohaterowie. I miałam wrażenie, że te podróże zajmują znaczną część książki. Jechali, płynęli, lecieli, a ja miałam poczucie, że nic się nie dzieje. Wszystko było oczywiste i przewidywalne co może mi nie przeszkadzać przy babskich powieściach, ale nie w tym przypadku. Chociaż autor tyle uwagi poświęcił wątkowi romansowemu, że trochę z babskiego czytadła książka w sobie ma.
źródło |
Teoretycznie powieść powinna trzymać w napięciu: tajemnica, która może zaburzyć porządek świata, ludzie, którzy chcą ją wykorzystać do swoich celów, templariusze unoszący ją z upadającej Akki, morderstwa, pościgi i kradzieży. Niestety nie trzymała. Mam wrażenie, że to dlatego iż rozwiązanie zagadki dostajemy dość szybko. Wiemy czym jest tajemniczy dokument ukryty przez templariuszy i jakie może mieć on znaczenie dla świata. W związku z czym tajemnica przestaje być tajemnicą i następuje jedynie bezładna gonitwa. Dodatkowo znaczna część tej gonitwy odbywa się na wodzie/od wodą, a ja jakoś nie mam cierpliwości do czytania o sztormach.
Na pewno plusem Ostatniego templariusza jest to, że książka napisana jest na tyle sprawnie, że czyta się ją szybko i bez bólu. Jest to debiutancka powieść Raymonda Khoury i ze zdziwieniem przyjęłam fakt, że została ona okrzyknięta mianem bestsellera i doczekała się ekranizacji (sprawdziłam- film zbiera jeszcze gorsze opinie niż moja o książce). Zdecydowanie, wbrew zapowiedziom, następca Kodu Leonarda da Vinci to to nie jest.
Oglądałam mini serial, po książkę też sięgnę :)
OdpowiedzUsuńPodobał Ci się? Bo na filmwebie nie pozostawili na nim suchej nitki. (jedna opinia przemówiła do mnie szczególnie mocno, ale nie zacytuję bo znowu będę mieć dziwne odesłania z wyszukiwarki :P)
UsuńSzkoda. Ciekawie się zapowiadało...
OdpowiedzUsuńO tak, pokładałam w tej książce wielkie nadzieje
UsuńMojemu tacie bardzo się podobała ekranizacja. ;) Myślę, że wielbicielom tego rodzaju produkcji może przypaść do gustu (choć nie musi, czego jestem dowodem). A jako że ja przed ekranem niemal zasnęłam, po książkę też raczej nie sięgnę. ;)
OdpowiedzUsuńWięc właśnie. Ja naprawdę lubię takie książki, a ta mnie nie mogła zainteresować. Także na film chyba się nie skuszę (chyba, że na kilka pierwszych scen bo na filmwebie "zachwalali" :D)
UsuńJeśli muszę pomijać całe fragmenty, zwyczajnie przerywam lekturę książki. Ewentualnie zerkam tylko na zakończenie;)
OdpowiedzUsuńJa zazwyczaj staram się doczytać do końca mając nadzieję, że ostatnie strony ją zrehabilitują (raz mi się tak zdarzyło).
UsuńMogło być ciekawie...
OdpowiedzUsuńNiestety tylko miało
UsuńPo kodzie da vinci takich powieści powstało jak mleczy na wiosnę, nie będę po nią sięgał, bo jawi mi się to zwykłą stratą czasu(przynajmniej na tą chwilę), zresztą nawet sam tytuł nie zachęca(oczywiście mnie, bo gusta bywają różne i jest ich co najmniej 6 miliardów)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że rzeczywiście Kod zapoczątkował modę na pewnego rodzaju powieści. Zapewne wcześniej również było ich sporo, ale teraz zrobiło się o nich głośniej. I niektóre z nich są naprawdę fajnymi książkami. Ta niestety się do nich nie zalicza, więc nie będę do przeczytania nakłaniać
Usuń