środa, 20 czerwca 2012

"Amerykańskie dziewczyny poszukują szczęścia"

Nie lubię opowiadań. W większości przypadków irytują mnie niedokończoną fabułą lub nierozwiniętym pomysłem. I częściowo tak było i tym razem.
 
Książka Amerykańskie dziewczyny poszukują szczęścia powstała z potrzeby serca. Dochód z jej sprzedaży został przeznaczony na fundację Make-A-Wish zajmującą się realizowaniem marzeń śmiertelnie chorych dzieci. Udział w projekcie wzięło siedemnaście amerykańskich pisarek. Jedną z nich była Lauren Weisberger i muszę przyznać, że to jej nazwisko widniejące na okładce skłoniło mnie do sięgnięcia po tę książkę. Powieści reszty autorek nie ukazały się na naszym rynku wydawniczym więc tak naprawdę książka stanowiła dla mnie niespodziankę.
 
Niestety nie da się napisać kilku słów o każdym z opowiadań więc może wspomnę o tych, które albo mnie zachwyciły albo zirytowały.
 
Do pierwszej grupy zdecydowanie zaliczyć mogę Nie gaś światła autorstwa Claire Lazebnik. To historia o kobiecie szukającej w barze towarzystwa na wieczór. Poznaje tam przystojnego mężczyznę, wypija z nim kilka drinków, wdaje w dyskusje o rodzinie a potem... No cóż autorce udało się mnie zaskoczyć zakończeniem. Poziom utrzymała również Lauren Weisberger swoimi Bambusowymi wyznaniami. Może nie były one porywające, ale całkiem przyjemnie czytało się o dziewczynie, dla której wyjazd do Wietnamu miał być tylko krótką wycieczką, a stał impulsem do rozpoczęcia nowego życia.
 
Moją irytację za to obudziło m.in.: Co dwa miesiące chętka Sarah Mlynowski. Opowieść o dziewczynie, którą związki nudzą po mniej więcej dwóch miesiącach. Właśnie nadszedł kolejny taki termin i przeprowadza ona właśnie analizę wszystkich za i przeciw, a przede wszystkim "co by było gdyby". Przemienne rozważanie opcji A. zdradzasz i B. nie zdradzasz do mnie nie przemówiło. Podobnie było w przypadku opowiadania Julianny Baggott Numer pięć. Według założeń autorki miała to chyba być historia kobiety wierzącej, że kolejny, piąty mąż, będzie tym właściwym i wyruszającej na jego poszukiwania. Jak dla mnie była to historia butów go-go z czasów licealnej orkiestry...
 
To co muszę przyznać, to to, że pomimo wspólnego motywu, który  w pewien sposób ograniczał możliwości twórcze, każda z pisarek miała własny pomysł na opowiadanie. Czasem lepszy, czasem gorszy, ale na pewno zbiór ten nie jest monotonny i każdy znajdzie w nim jakąś historię dla siebie. Przynajmniej jedną. Mimo wszystko: nie lubię opowiadań.

3 komentarze:

  1. Też raczej nie przepadam za opowiadaniami, choć staram się ich nie skreślać całkowicie i czasem daję im szansę - z różnym skutkiem. Niemniej jednak chyba tutaj odpuszczę, nie szczególnie zachęca mnie ta pozycja ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z opowiadaniami nie miałam jeszcze styczności, ale tak chyba jest zawsze, że pewni autorzy bardziej nam się podobają niż inny. Jedni lepiej piszą krótsze formy, inni gorzej. Może kiedyś się skuszę. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego staram się dać im szansę, ale zazwyczaj potem jestem rozczarowana. Po kilku próbach wiem jedno- nie należy czytać opowiadań jako pierwszej książki danego autora,

      Usuń