Nigdy
nie myślałam, że będę czytać książkę Prestona i Childa bez
autentycznego zainteresowania. Tak niestety było tym razem. Zapewne
częściowo miał na to wpływ braku w Nadchodzącej
burzy postaci
agenta Pendergasta. Jednak to zdecydowanie nie był jedyny powód.
Akcję
powieści należałoby umiejscowić pomiędzy Relikwiarzem
a Gabinetem
osobliwości.
Archeolog Nora Kelly otrzymuje, wysłany po szesnastu latach od
napisania, list. Jego autorem jest jej zaginiony ojciec. Opisuje on w
nim prowadzone przez siebie poszukiwania Quiviry, legendarnego miasta
Indian Anasazi. Jego odkrycie byłoby dokonaniem na miarę otwarcia
grobowca Tuttenchamona. Na rekonesans jego śladami udaje się
niewielka ekspedycja, której przewodzi Nora. Resztę zespołu
stanowią ludzie wybrani przez sponsora wyprawy. Są to m. in. jego
córka i dziennikarz Bill Smithback. Każdy z uczestników to zarazem
specjalista w swojej dziedzinie jak i wielka indywidualność co już
od początku budzi niesnaski. Szczególnie, że muszą się oni
podporządkować młodej, niezbyt znanej w świecie naukowym
kobiecie. Tym logicznie myślącym osobom przyjdzie zmierzyć się z
pierwotnym złem, istotami, których istnienia nawet nie
podejrzewali, a które zrobią wszystko żeby uniemożliwić badaczom
osiągnięcie celu.
Wraz
z wyprawą wyruszamy na płaskowyż Kolorado, żeby wśród skał i
piasku szukać drogi do Quviry. Przyznam, że to był element
powieści, który obudził moją agresję. Za każdym razem kiedy
autorzy drobiazgowo opisywali kolejny fragment kanionu, wyschnięte
koryto, kamienisty szlak, skalny grzbiet itd. itp. miałam ochotę
cisnąć książką. Tak samo było w przypadku każdych napotkanych
śladów obecności Indian Anasazi. Szczegółowe opisy ich siedzib
sprawiały, że traciłam zainteresowanie lekturą.
W
ogóle Nadciągająca
burza
robiła na mnie wrażenie dość rozwlekłej i ospałej powieści.
Bohaterowie jadą przez kaniony i marudzą, że za mało wygód; że
brak helikoptera; że na pewno nic nie znajdą, a w ogóle to „czy
daleko jeszcze”? Niby jest to tylko fragment książki, ale
zdecydowanie wpłynął na jej tempo i moje jej postrzeganie.
Równie
pozbawione życia co podróż wydają się być same wykopaliska.
Czytelnik ma świadomość istnienia ludzi w wilczych skórach,
którzy czają się gdzieś w mroku i zagrażają ekspedycji, ale
brakowało mi napięcia znanego z poprzednich książek Prestona i
Childa. Nadciągająca
burza
nie była w stanie całkowicie mnie pochłonąć.
Mimo
wszystko nie skreślam tej książki, gdyż nie jest ona całkiem zła. Po prostu ciekawa fabuła została trochę "zagadana". Tym, którzy chcieliby dopiero zapoznać się z twórczością
Prestona i Childa polecam raczej serią z agentem Pendergastem.
Ach, trochę ostudziłaś mój zapał do przeczytania tej książki! Niestety, ten gatunek prozy nie może być przegadany, więc raczej się nie skuszę :-(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Nie jest jakoś bardzo źle, ale są zdecydowanie ciekawsze książki z tego gatunku. I to nawet tych samych autorów.
UsuńA po okładce, gdyby nie znać nazwisk autorów, można by pomyśleć, że to jakiś dokument, relacja z podróży :-D
OdpowiedzUsuńMomentami to taką relację nawet przypominało. I to geologa- pasjonata, który roztkliwia się nad skałami :D
UsuńPewnie sięgnę, żeby się samej przekonać ;)
OdpowiedzUsuńMoże Tobie się spodoba :)
UsuńChyba też bym nie wytrzymała tego, o czym piszesz :) Nic chyba tak nie zniechęca do książki, jak powtarzanie tego samego w kółko. No i ci marudzący bohaterowie... :)
OdpowiedzUsuńWbrew wszystkiemu- marudzący bohaterowie bywali momentami najciekawszym elementem fabuły. Przynajmniej ożywionym...
Usuń