poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Indiańska tajemnica. "Nadciągająca burza"

Nigdy nie myślałam, że będę czytać książkę Prestona i Childa bez autentycznego zainteresowania. Tak niestety było tym razem. Zapewne częściowo miał na to wpływ braku w Nadchodzącej burzy postaci agenta Pendergasta. Jednak to zdecydowanie nie był jedyny powód.

Akcję powieści należałoby umiejscowić pomiędzy Relikwiarzem a Gabinetem osobliwości. Archeolog Nora Kelly otrzymuje, wysłany po szesnastu latach od napisania, list. Jego autorem jest jej zaginiony ojciec. Opisuje on w nim prowadzone przez siebie poszukiwania Quiviry, legendarnego miasta Indian Anasazi. Jego odkrycie byłoby dokonaniem na miarę otwarcia grobowca Tuttenchamona. Na rekonesans jego śladami udaje się niewielka ekspedycja, której przewodzi Nora. Resztę zespołu stanowią ludzie wybrani przez sponsora wyprawy. Są to m. in. jego córka i dziennikarz Bill Smithback. Każdy z uczestników to zarazem specjalista w swojej dziedzinie jak i wielka indywidualność co już od początku budzi niesnaski. Szczególnie, że muszą się oni podporządkować młodej, niezbyt znanej w świecie naukowym kobiecie. Tym logicznie myślącym osobom przyjdzie zmierzyć się z pierwotnym złem, istotami, których istnienia nawet nie podejrzewali, a które zrobią wszystko żeby uniemożliwić badaczom osiągnięcie celu.

Wraz z wyprawą wyruszamy na płaskowyż Kolorado, żeby wśród skał i piasku szukać drogi do Quviry. Przyznam, że to był element powieści, który obudził moją agresję. Za każdym razem kiedy autorzy drobiazgowo opisywali kolejny fragment kanionu, wyschnięte koryto, kamienisty szlak, skalny grzbiet itd. itp. miałam ochotę cisnąć książką. Tak samo było w przypadku każdych napotkanych śladów obecności Indian Anasazi. Szczegółowe opisy ich siedzib sprawiały, że traciłam zainteresowanie lekturą.

W ogóle Nadciągająca burza robiła na mnie wrażenie dość rozwlekłej i ospałej powieści. Bohaterowie jadą przez kaniony i marudzą, że za mało wygód; że brak helikoptera; że na pewno nic nie znajdą, a w ogóle to „czy daleko jeszcze”? Niby jest to tylko fragment książki, ale zdecydowanie wpłynął na jej tempo i moje jej postrzeganie.

Równie pozbawione życia co podróż wydają się być same wykopaliska. Czytelnik ma świadomość istnienia ludzi w wilczych skórach, którzy czają się gdzieś w mroku i zagrażają ekspedycji, ale brakowało mi napięcia znanego z poprzednich książek Prestona i Childa. Nadciągająca burza nie była w stanie całkowicie mnie pochłonąć.

Mimo wszystko nie skreślam tej książki, gdyż nie jest ona całkiem zła. Po prostu ciekawa fabuła została trochę "zagadana". Tym, którzy chcieliby dopiero zapoznać się z twórczością Prestona i Childa polecam raczej serią z agentem Pendergastem.

8 komentarzy:

  1. Ach, trochę ostudziłaś mój zapał do przeczytania tej książki! Niestety, ten gatunek prozy nie może być przegadany, więc raczej się nie skuszę :-(
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest jakoś bardzo źle, ale są zdecydowanie ciekawsze książki z tego gatunku. I to nawet tych samych autorów.

      Usuń
  2. A po okładce, gdyby nie znać nazwisk autorów, można by pomyśleć, że to jakiś dokument, relacja z podróży :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Momentami to taką relację nawet przypominało. I to geologa- pasjonata, który roztkliwia się nad skałami :D

      Usuń
  3. Pewnie sięgnę, żeby się samej przekonać ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba też bym nie wytrzymała tego, o czym piszesz :) Nic chyba tak nie zniechęca do książki, jak powtarzanie tego samego w kółko. No i ci marudzący bohaterowie... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wbrew wszystkiemu- marudzący bohaterowie bywali momentami najciekawszym elementem fabuły. Przynajmniej ożywionym...

      Usuń