środa, 5 czerwca 2013

W trudnych czasach. "Portret nieznanej damy"

Ci, którzy zaglądają na bloga zauważyli na pewno, że często sięgam po książki, których akcja dzieje się w tudorowskiej Anglii. A także, że chętnie czytam te związane ze sztuką i opowiadające historię jakiegoś malarza. Portret nieznanej damy łączy w sobie wszystkie te cechy.

Główną bohaterką książki jest Meg Giggs, wychowanica Thomasa More'a. Poznajemy ją w momencie kiedy jej życie zaczyna ulegać gwałtownym przemianom. Jej przybrane siostry wyszły za mąż i opuściły rodzinny dom. Z jednej strony Meg cieszy się ich szczęściem, z drugiej gryzie ją to, że ona, najstarsza, dalej pozostaje panną, a mężczyzna, którego kocha wyjechał i nie daje żadnego znaku. Dodatkowej troski przysparza jej ojciec, który z humanisty i filozofa zmienił się w dworzanina, obrońcę wiary i pogromcę heretyków. Jego zachowanie momentami jest nie tylko niezrozumiałe, ale i również przerażające.

Jednak nasze pierwsze spotkanie z rodziną More'a jest dość pogodne. Do ich domu przybywa dwóch gości: malarz Hans Holbein, który ma namalować portret familii i John Clement, mężczyzna tak bardzo wyglądany przez Meg. Miłość tej dwójki nie przekonuje jednak sir Thomasa, który stawia im kolejne warunki. Najważniejszy z nich zmusza Johna do wyznania Meg całej prawdy o swojej przeszłości.


Mogłoby się wydawać, że Portret nieznanej damy to historia miłosna osadzona w Anglii Henryka VIII i ubarwiona pewnymi epizodami z historii tego kraju. I w pewnym sensie tak jest. Przynajmniej początkowo. Później zarówno Meg, jak i czytelnik budzi się z pięknego snu o miłości i dostrzega, że postać ukochanego została wyidealizowana, zaś cała prawda wyznana przez Johna przy zaręczynach była zaledwie półprawdą oprawioną w piękne słowa. W związku z tym, że część historii poznajemy z ust Meg mamy do czynienia z dużym ładunkiem emocjonalnym. Współczujemy bohaterce i razem z nią przeżywamy kolejne porażki.

Jak w tym wszystkim odnajduje się Hans Holbein? Mogłoby się wydawać, że jest on tylko takim, prawie egzotycznym, ozdobnikiem fabuły. Jednak nie. Malarz, dzięki temu, że nie stanowi części rodziny, ma na nią świeże spojrzenie i dostrzega wiele rzeczy, które umykają innym. Poza tym jest on takim symbolem odchodzącego świata. Jego rozmowy z Erazmem i stosunek do nowej religii pokazują nam jak w przeciągu kilkunastu lat zmieniła się Europa.

Ta atmosfera niepewności, strachu przed nadchodzącym nowym, kresem Anglii w jakiej wychowali się bohaterowie sprawia, że książka nie pozwala się od siebie oderwać. Po raz pierwszy miałam okazję spojrzeć na sprawę rozwodową Henryka VIII nie z perspektywy dworu królewskiego i ludzi,którzy zrobią wszystko żeby władca był zadowolony, ale z perspektywy rodziny, której przywódca jest zdecydowanym przeciwnikiem tego co się dzieje i zdaje sobie sprawę z tego jakiego może to ściągnąć na niego niebezpieczeństwo.

Portret nieznanej damy pełen jest różnych "smaczków", które sprawiają, że książka jest niesłychanie barwna. Mamy szansę nie tylko zajrzeć przez ramię malującemu Holbeinowi, ale także odwiedzić heretyckie zebranie czy przyjrzeć się medycynie tego okresu.

Znalazłam gdzieś informację, że Vanora Benett pracuje nad kontynuacją Portretu nieznanej damy. Mam nadzieję, że nie jest to tylko plotka. Tak samo jak mam nadzieję, że doczekamy się przekładu na polski pozostałych trzech powieści historycznych napisanych przez autorkę.

Jeżeli macie ochotę zobaczyć czym żyła angielska ulica w latach 30. XVI wieku oraz dowiedzieć się kto był miłością Hansa Holbeina to zdecydowanie jest to książka dla Was.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle



6 komentarzy:

  1. Jedna z moich ulubionych epok historycznych, więc książka trafia na listę do przeczytania. Zaintrygowałaś mnie!
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto sięgnąć :) Rzadko trafiają się książki, które nie skupiają się na Henryku i Annie Boleyn. A ta właśnie taka jest. Sięga za to do innych historii.

      Usuń
  2. Kocham tę książkę! Po prostu uwielbiam! Od dłuższego czasu przymierzam się do jej zrecenzowania, ale jest w niej poruszonych tyle fascynujących tematów, że nie wiem, w co ręce włożyć - ta recenzja rozrasta się w mojej głowie na cykl artykułów:) Ty też, czytając, siedziałaś z nosem w malarstwie Holbeina?
    Skręca mnie złość, że nie ma u nas wszystkich książek Bennett - napisała m.in. książkę o Ryszardzie III (i nie mogę jej przeczytać! zgroza!) i o St. Petersburgu. Jakoś nie idzie jej praca nad kontynuacją "Portretu...", bo podobno pracuje nad nią od dobrych paru lat, a w tym czasie wydała kilka innych książek, ale może po prostu tak ją dopieszcza:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie się z Tobą zgadzam! Miałam ogromny problem, żeby recenzja nie stała się tasiemcem, a jednocześnie żeby napomknąć przynajmniej o najważniejszych rzeczach.
      Co do Holbeina to nie do końca. Owszem sięgałam często do dołączonych do książki reprodukcji. Przede wszystkim, żeby porównać je z treścią. Reszta obrazów dzięki studiom/zamiłowaniu do tego okresu jest mi bardziej znana więc po prostu rzuciłam na nie okiem. Szczególnie, że czytałam głównie w tramwajach więc sięganie do reprodukcji byłoby utrudnione.
      W ogóle wszystkie jej historyczne książki są moim marzeniem :) I mam nadzieję, że ktoś zdecyduje się je wydać. I niestety obawiam się, że kontynuację "Portretu..." może u nas spotkać taki sam los.

      Usuń
  3. Świetna recenzja, muszę przeczytać tę książkę!

    OdpowiedzUsuń