środa, 1 maja 2013

Ćwicząc dygnięcia. "Córka markizy"

Kilka miesięcy temu miałam przyjemność czytać pisarski debiut Lauren Corony Wenecję Vivaldiego. Zachwycałam się wtedy tamtą powieścią i pisałam, że chętnie sięgnęłabym po kolejne dzieła autorki. Udało mi się to ostatnio i przyznam, że zostałam pozytywnie zaskoczona. Córka markizy spodobała mi się jeszcze bardziej.

Po raz kolejny autorka swoimi bohaterkami czyni dwie młode, wychowywane razem, panienki. Jedna z nich, Lili, jest córką markizy Emilie de Chatelet, genialnej matematyczki, jednej z pierwszych kobiet, które odważyły się poświęcić nauce. Niestety dziewczyna nie miała okazji poznać matki, gdyż ta umarła zaraz po porodzie. Wychowuje ją przyjaciółka Emilii, Julie de Bercy, której córka, Delphine, jest rówieśniczką Lily i jej najlepszą przyjaciółką. Dziewczynki bardzo się różnią. Podczas gdy, Lilly odziedziczyła po matce inteligencję, ciekawość świata, niechęć do konwenansów i dworskiego życia oraz odwagę by przeciwstawić się narzucanym ograniczeniom, Delphine marzy o pobycie na dworze, pięknych sukniach, kapeluszach, a przede wszystkim o dobrym mężu. W związku z tym dziwi trochę ogromna przyjaźń jaka łączy obie bohaterki. Lata wspólnie spędzone w klasztornej szkole i dość wyzwolonym domu sprawiły jednak, że są one sobie bliskie jak siostry.

Miałam wrażenie, że francuski dwór z wieku XVIII jest zdecydowanie bliższy autorce niż Pieta, o której pisała poprzednio. Najlepsze domy Paryża to nie tylko miejsce spotkań towarzyskiej śmietanki miasta, ale również gniazdo żmij, z którymi dziewczęta będą sobie musiały poradzić. Każda zrobi to na swój sposób: intelektem bądź wdziękiem.

Lauren Corona opowiada jednak nie tylko o dwóch wchodzących w życie panienkach. Narrację dotyczącą ich życia w połowie wieku XVIII przeplata ona krótkimi migawkami z życia markizy Emilie de Chatelet. Widać wyraźnie fascynację autorki tą kobietą i jej dokonaniami. Przyglądamy się jej przez
30 lat. Zostajemy wtajemniczeni w nieszczęśliwe małżeństwo, liczne romanse, a także ujawnienie się jej jako naukowca.

Z jednej strony Córka markizy to sprawnie opowiedziana historia dorastania i poszukiwania własnej drogi, książka spokojna, nostalgiczna. Z drugiej jednak strony z dużą dozą ironii i humoru opowiadająca o realiach epoki: strojach, konwenansach itd. Przygotowania bohaterek do prezentacji na dworze zdecydowanie obudziły moje rozbawienie. Jednocześnie poczułam ulgę, że zmiana obyczajów sprawiła iż nie muszę się zamartwiać tym czy mam tren ułożony idealnie co do milimetra.

Zdecydowaną zaletą powieści są również jej bohaterowie. Chyba w całej książce nie ma ani jednej mdłej postaci. Są okrutne, przesłodzone, naiwne, zdeterminowane, ale nigdy nudne.

Wszystko to sprawia, że mam nadzieję, iż każda kolejna książka Lauren Corony będzie takim pozytywnym zaskoczeniem. I nie mogę już doczekać się następnych.

6 komentarzy:

  1. No proszę, będę musiała poznać bliżej tę autorkę, bo to, co piszesz o jej powieściach, mocno mnie intryguje :-)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto się z panią zaprzyjaźnić. Wróżę jej sukces. Za kilka lat będę się chwaliła, że czytałam jej książki zanim stały się "modne" :P

      Usuń
  2. Mam tę książkę w planach; Skoro polecasz, to mój entuzjazm rośnie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że w końcu ta powieść trafiła do Twoich przeczytanych książek, bo naprawdę warto. I masz rację - "Córka markizy" jest jeszcze lepsza od "Wenecji Vivaldiego"! Zapowiada nam się kolejna pisarka, której książki będzie można czytać bez obawy, że nas rozczarują:) Jakiś czas temu pisałam tekst o Emilii i wsiąkłam - zakochałam się w tej postaci.
    Namierzam linka... Mam! Polecam!
    Pozdrawiam! :) Miłego weekendu!
    http://zielonowglowie.blogspot.com/2013/03/emilia-du-chatelet-nie-tylko-muza.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tylko nadzieję, że nie spocznie na laurach! Ale jak na razie budzi moje coraz większe nadzieje :)
      Nie dziwię się, że wsiąkłaś. Emilii była zdecydowanie nietuzinkową postacią

      Usuń