Wychowałam się na książkach Joanny Chmielewskiej. Wiele razy wracałam do niektórych powieści, gdyż stanowią one doskonały lek na wszelkie smutki. Tak jak większość jej czytelników zachwycałam się tymi starszymi i z rezerwą wypowiadałam o nowszych książkach. Zbrodnia w efekcie jest zdecydowanie najnowszą, i niestety ostatnią już, z napisanych przez Chmielewską historii. I wbrew całej mojej sympatii do autorki nie mogę się nią zachwycić.
W ogródkach działkowych popełnione zostaje morderstwo. Nie zostaje ono jednak przez nikogo zauważone. Pięć lat późnej, na jednej z działek zostaje odkopany szkielet. Niestety nie ma on głowy, w związku z czym identyfikacja nie jest możliwa. Śledztwo zamiera w martwym punkcie i staje się zgryzotą komisarza Andrzeja Woźniaka. Kiedy więc, po kolejnych pięciu latach, działkowicze porządkujący gąszcz po drugiej stronie alejki, znajdują zaplątaną w nim czaszkę, komisarz ma nadzieję na wyjaśnienie starej sprawy. Nie spodziewa się ile nowych zgryzot dostarczą mu świadkowie...
źródło |
Jak zwykle naszym narratorem jest Joanna, bohaterka która łączy ze sobą wszystkie postacie: jest krewną rodziny od działki z tułowiem (zresztą sama nieraz tam pomagała), znajomą tych od czaszki, a na dodatek spotykała się z "panem idealnym", który może być zabójcą. Po raz pierwszy komisarz Woźniak trafia na tak pokręconą sprawę, gdzie świadkowie chętnie rozmawiają z policją, nie okłamują przedstawiciela władzy, a całe śledztwo przebiega wręcz w familiarnej atmosferze. Do tego w tle kroi się płomienny romans i poszukiwania skarbu.
Jest zabawnie, lekko i przyjemnie, ale pozostawało we mnie takie poczucie, że nie ma tego "czegoś". Zrozumieją to zapewne ci, którzy pamiętają szaloną rodzinkę z Bocznych dróg czy Studni przodków. Ten nieokiełznany twór, w którym każdy ma dobre chęci i własne zdanie. Miałam wrażenie, że Zbrodnia w efekcie to kolejna odsłona tych książek, szczególnie właśnie Bocznych dróg. Znowu mamy do czynienia z Joanną i jej szalonymi ciotkami (choć tym razem noszą one inne imiona), znowu też obserwujemy rodzinną walkę o spadek i poszukiwania skarbu. Oczywiście gdybym stwierdziła, że Joanna Chmielewska napisała jeszcze raz tę samą książkę, to byłaby to nieprawda. Nie da się jednak ukryć, że niektóre pomysły się powtarzają. I jak to zazwyczaj bywa takich sytuacjach- wolę dzieło starsze.
Mimo tych moich zastrzeżeń trudno było mi się od Zbrodni w efekcie oderwać. Może nie powodowała ona we mnie dzikiej radości i wybuchów śmiechu (jakie zawdzięczałam wspominanym Bocznym drogom), ale wręcz abstrakcyjne śledztwo, gdzie wszystko okazuje się być czymś innym niż się w pierwszej chwili wydawało, wciągało. Zdecydowanie nie jest to najlepsza z książek autorki, ale trzyma ona przyzwoity poziom i można po nią sięgać bez obaw.
Książkę zgłaszam do wyzwania: Historia z trupem.
Dla mnie osobiście to był powrót do starej, dobrej Chmielewskiej, choć początek był trudny. I pomyśleć, że napisałam w recenzji, że liczę na kolejne książki w dawnym stylu, a kilkanaście dni później pisarka zmarła. Do tej pory ciężko mi w to uwierzyć...
OdpowiedzUsuńMnie do starej, dobrej Chmielewskiej trochę brakowało. Tak jak pisałam: książka mi się ogólnie podobała, ale uważam, że Chmielewska 30 lat temu wykorzystała by absurdy do granic i sprawiła, że płakałabym ze śmiechu. A tak to się tylko uśmiechnęłam.
UsuńZ tym brakiem wiary nie jesteś sama. Była jedną z osób, które były dla mnie "pewnikiem" w świecie. Lata mijały, ja się zmieniałam, zmieniało się otoczenie, ale Chmielewska co roku wydawała nową książkę (zresztą tak samo miałam po śmierci Jana Pawła II- przez całe moje życie był, a potem zniknął i jakoś nie mogłam się do nowej sytuacji przystosować).
Nie powiem, żeby mnie jakoś szczególnie do tej książki ciągnęło, ale mimo wszystko gdzieś tam mi siedzi w głowie, więc pewnie ją w końcu przeczytam :)
OdpowiedzUsuńMi wpadła w oko u koleżanki. Pożyczyłam, przeczytałam, wracać raczej nie będę.
Usuń