poniedziałek, 25 listopada 2013

Stosy na rozgrzanie

Dawno nie było stosów. Albo mi się tak wydaje. Tym razem mam dla Was dwa. Niezbyt duże, ale na pewno różnorodne. Na pierwszy ogień, stos biblioteczny:


1. Monique Roffey, Biała kobieta na zielonym rowerze
2. Alicia Clifford, Między wierszami
3. Ella Griffin, Pocztówki prosto z serca
4. Hilary Mantel, Na szafocie
5. Jed Rubenfeld, Instynkt śmierci
6. Umberto Eco, Cmentarz w Pradze 


 Drugi stos to mieszanina egzemplarzy recenzyjnych i własnych nabytków:


Pierwsze cztery książki pochodzą od Grupy Wydawniczej Publicat
1. Nicci French, Nie ufaj nikomu
2. Philippa Gregory, Uwięziona królowa
3. Gian Luiggi Paracchini, Prada. Obyczajowy fenomen
4. Donald Spoto, Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn

5. Trisha Bernard, Z kamasutrą w plecaku
6. Czasowniki włoskie
7. Gramatyka języka włoskiego
8. Wielka gramatyka języka angielskiego
9. Repetytorium leksykalno- tematyczne. Francuski
10. Sott Kelby, Sekrety cyfrowej ciemni
11. Christie Mumm, Fotografia rodzinna. Zdjęcia przez pokolenia.

I jak zwykle, spytam: znacie coś? Polecacie/odradzacie?

środa, 20 listopada 2013

Nietypowy inkwizytor. "Miecz aniołów"

Znowu sobie ponarzekam. Ale tym razem na samą siebie. Wszystko to przez to, że odkryłam niedawno iż jeżeli tylko da się zacząć czytać jakąś serię od środka czy końca to na pewno to zrobię. Jakbym nie mogła, jak człowiek, od początku. Tak było i tym razem.

Miecz aniołów to w ogóle moje drugie spotkanie z inkwizytorem Mordimerem. Niestety pierwsze było dawno i nawet nie pamiętam tytułu czytanej wtedy książki. Za to zostało we mnie wrażenie, że bardzo mi się podobała. I nie było to wrażenie błędne.

Świat stworzony przez Jacka Piekarę to mieszanina odrobiny historycznych realiów i literackiej fikcji. W świecie tym Chrystus nie umarł na krzyżu, ale zszedł z niego z mieczem w dłoni i wymordował swoich oprawców. Nikogo więc nie dziwi, że Kościół jest waleczny i nawraca swoje owieczki nie tylko słowem ale i mieczem.

Jednym z wysłanników, takiego właśnie walecznego, Kościoła jest Mordimer Madderdin- inkwizytor i Sługa Boży. Do jego zadań należy prowadzenie śledztw i przywodzenie grzeszników do wiary. A, że czasem robi to w dość nieortodoksyjny sposób? No cóż, liczą się efekty.

Na książkę Miecz aniołów składa się pięć opowiadań. Każde z nich to inna sprawa prowadzona przez inkwizytora. Mamy więc do czynienia z piękną dziewicą, która ma zostać złożona w ofierze; wiedźmą, która uprowadziła Jasia i Małgosię i chciała ich upiec w piecu; czarownikiem uciekającym przed groźnym demonem i oddającym się pod opiekę Mordimera; ludożercą i opętanym misją biskupem; a także groźną herezją, która zaczęła się rozprzestrzeniać w łonie Kościoła. W każdym z tych opowiadań jest coś, co zapada w pamięć. Każde z nich w pewien sposób zaskakuje czytelnika. Podczas lektury nie miałam poczucia, że czytam ciągle tę samą historię, ale ubraną w różne słowa (a niestety czasem przy zbiorach opowiadań to się zdarza).

Jak łatwo się domyślić, tym co łączyło wszystkie te opowieści była postać inkwizytora Mordimera. Postać, dla mnie, genialna. Piekara obdarzył go cechami charakteru, które powinny się wykluczać i w ten sposób powstał bohater utyskujący na swój biedny los, rzucający kąśliwe i ironiczne komentarze, potrafiący połechtać ego przełożonego, a jednocześnie pijący po oberżach, sypiający z dziwkami i otaczający się zgrają nieokrzesanych zabijaków. Jeśli dołożyć do tego jeszcze biskupa cierpiącego na podagrę i lubiącego wypić dostajemy wybuchowe towarzystwo, z którym nie sposób się nudzić.

źródło
I rzeczywiście nie nudziłam się przy tej książce nawet przez chwilę. Akcja toczy się wartko, autor co chwilę czymś nas zaskakuje, a wszystko to w na poły bajkowym, a na poły przerażającym świecie. A wszystko to okraszone zostało magią życia sprzed wieków. Wraz z jego prostymi wierzeniami, ludowymi mądrościami, a także smrodem i śmiercią. Zdecydowanie świat wykreowany przez Jacka Piekarę nie jest różowy i lukrowany.

Podkreślałam niejednokrotnie, że nie lubię opowiadań. Nic się w tej gestii nie zmieniło. Miecz aniołów jest wyjątkiem, który przypadł mi do gustu i chętnie zaprzyjaźnię się z całą serią. Najlepiej we właściwej kolejności.

niedziela, 17 listopada 2013

Łowca głów w nowej odsłonie. "Po pierwsze dla pieniędzy"

Za dużo czytam. Do takiego wniosku doszłam podczas lektury książki: Po pierwsze dla pieniędzy. A wszystko to przez wrażenie, że autorka oparła powieść na pewnych schematach i ja niestety znam te schematy.

Mamy więc główną bohaterkę: Stephanie Plum, która właśnie utraciła pracę, poszukiwania następnej spełzły na niczym, zaś stan jej konta nieubłaganie zbliża się do zera (lub też osiągnął je dawno temu). Przypadkiem dowiaduje się, że wujek Vinnie potrzebuje pracownika. Jednak nie do układania dokumentów, jak się spodziewała, ale do tropienia i dostarczania na policję przestępców. W ten sposób Stephanie zostaje łowcą głów, a jej pierwszym zadaniem jest przywiezienie zbiegłego mordercy, policjanta, kolegi z czasów szkolnych i sławnego w całej dzielnicy dziwkarza: Joe Morellego. Idealne zadanie dla żółtodzioba.

W tym momencie jeszcze byłam zaciekawiona lekturą, ale kiedy kilka stron później autorka bez problemu odnalazła poszukiwanego, zapukała do jego drzwi i poprosiła żeby z nią pojechał bo ona chce zarobić 10 tys. dolarów, to zwątpiłam. Oczywiście jest to dopiero początek intrygi. 

źródło
W toku działań śledczych Stephanie zdążyła się narazić mistrzowi bokserskiemu (który ma wyraźne kłopoty w panowaniu nad gniewem, a jego ulubionym zajęciem jest gwałcenie i bicie kobiet), a także zdobyć broń i absolutnie unikatowy samochód. 

No cóż, zapewne mój brak entuzjazmu w stosunku do tej lektury jest wyczuwalny. Stephanie mnie do siebie nie przekonała. Owszem była chaotyczna, popełniała dziwne pomyłki i była stawiana w nietypowych sytuacjach, ale brakowało jej lekkości i tej szczypty humoru, która sprawia, że książki tego typu czyta się choćby tylko po to, żeby przekonać się co jeszcze wymyśli "pani detektyw". W przypadku Po pierwsze dla pieniędzy główna bohaterka wydawała mi się momentami po prostu mdła i nijaka.

źródło
Za to sytuację ratowała babka Stephanie. Kobieta absolutnie fenomenalna, ogromna indywidualistka, która nie zauważyła upływu czasu (umknęło jej jakieś 40 lat) i dalej pełna była młodzieńczego wigoru i ciekawości świata. Nosi krótkie szorty, opowiada publicznie historie, które należałoby przemilczeć i nie nie boi się użyć broni wnuczki (w przeciwieństwie do samej Stephanie, która trzęsie się z przerażenia na samą myśl o strzeleniu z pistoletu). Zdecydowanie ożywiała ona książkę. Bez babci Mazurowej byłoby bardzo nudno.

Z przerażeniem wyczytałam, że w Stanach ukazało się już 19 tomów opowiadających o przygodach Stephanie. Ciekawe czy po takim czasie bohaterka stała się już profesjonalnym łowcą głów. W każdym razie to temu cyklowi Janet Evanovich zawdzięcza sławę i uznanie jako pisarka powieści kryminalno-sensacyjnych.

Zabójcze cięcie, Torebki i strzelanina (zresztą cała seria Torebki i...) to bardziej lub mniej udane książki, w których nieporadna ale zakręcona niewiasta zajmuje się śledztwem w sprawie morderstwa (znacie jeszcze jakieś? dobrą książkę tego typu chętnie przeczytam). Po pierwsze dla pieniędzy stara się wpisać w ten nurt, ale jak dla mnie powieści czegoś brakuje. Nie jest źle, ale dobrze też nie za bardzo.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle

wtorek, 12 listopada 2013

Potomkini Meluzyny. "Władczyni rzek"

Po dwóch zdecydowanie nieudanych lekturach postanowiłam, że czas sięgnąć po pewnik. Książkę, która mnie na pewno nie zawiedzie i której czytanie będzie samą przyjemnością. Wybór padł na Philippę Gregory i Władczynię rzek. I nie żałuję.

Główną bohaterkę książki, Jakobinę Luksemburską, poznałam już jakiś czas temu, podczas lektury Białej królowej. Patrzyłam wtedy na nią oczami Elżbiety, tytułowej królowej, a jednocześnie jej córki i już wtedy Jakobina wywarła na mnie duże wrażenie. Wydawała się być kobietą niezłomną, która potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji i zawsze służy rozsądną radą. Tym razem zobaczyłam ją w trochę innym świetle.

Jak zwykle u Philippy Gregory to główna bohaterka jest naszym narratorem i to z jej punktu widzenia poznajemy historię. A Jakobina miała okazję, żyć w bardzo ciekawych czasach. Dodatkowo znajdowała się w samym centrum wydarzeń. I dzięki talentowi autorki, potrafi nam to wszystko ciekawie opowiedzieć.

źródło
Poznajemy ją jako nastolatkę, która towarzyszy Joannie d'Arc podczas ostatnich miesięcy jej życia. Następnie zostaje wydana za mąż za owdowiałego księcia Bedfordu, możnowładcę, który dostrzegł jej magiczne zdolności i zamierza je wykorzystać. Jakobina ma mu służyć jedynie do przewidywania przyszłości i pomocy alchemikom, w sytuacjach gdy pewne procesy przeprowadzić może jedynie dziewica. Mimo wszystko, to dziwne małżeństwo nie było nieszczęśliwe. Jednak prawdziwej miłości Jakobina doświadczyła dopiero po śmierci męża, kiedy to zakochała się i wyszła za mąż za książęcego giermka: Ryszarda Woodvilla. Dla kobiety wywodzącej się z możnego, arystokratycznego rodu był to społeczny upadek, ale małżeństwo przez lata było bardzo szczęśliwe. Do końca życia darzyli się oni ogromnym uczuciem i zachowywali jak para nowożeńców.

Z podziwem patrzyłam na Jakobinę, która rodzi kolejne dzieci (wydała ich na świat czternaścioro) a chwilę później pełna energii wraca na dwór by służyć Henrykowi VI i Małgorzacie Andegaweńskiej. A angielski dwór to miejsce gdzie toczy się nieustająca walka o władzę. Jakobina na jego tle, a przede wszystkim na tle młodziutkiej i pełnej pasji królowej, jawi się jako ostoja rozsądku i spokoju.

Wbrew temu co napisałam wyżej, ta rozsądna Jakobina jest kobietą, której ciągle towarzyszy magia. W chwilach niepewności stara się ona zajrzeć w przyszłość. Ucieka się wtedy albo do starej talii kart albo do wodnej boginki Meluzyny, założycielki swojego rodu. Nie mamy jednak wrażenia, że przez tę odrobinę czarów książka stała się fantastyczna i nierealna. Pokazuje nam po prostu bardziej bajkowe i romantyczne czasy niż te, w których przyszło nam żyć.

Philippa Gregory jak zwykle nie zaskakuje. Władczyni rzek to kolejna świetna książka. Talent autorki sprawił, że znowu przeniosłam się w czasie i stałam częścią opisywanego przez nią świata. I jak zawsze żałuję, że skończyłam już czytać i czekam na więcej.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat 

wtorek, 5 listopada 2013

Naukowiec w zderzeniu z rzeczywistością. "Córka alchemika"

Pierwszy raz od dawna żałuję, że się dałam uwieść ładnej okładce. Zdecydowanie treść nie była jej warta.

Miało być tajemniczo, mrocznie. W kątach starego dworu czaić się miały sekrety, a w kotłach miały bulgotać magiczne mikstury. Było, no cóż, jakbym chciała być miła to bym napisała, że przeciętnie, jako że jestem rozgoryczona i nie chcę to napiszę, że nudno. Niestety.

Lata 20. wieku XVIII. W rezydencji w Selden mieszkają John, wybitni filozof i alchemik, uczeń Izaaka Newtona oraz jego córka Emilie. Dziewczyna ma 18 lat, a jedyni ludzie, z którymi się spotyka to ojciec, zajmujący się domem państwo Gill i, od czasu do czasu, okoliczni dzierżawcy. Oprócz tego nastolatka żyje w totalnie wyizolowanym świecie. Od najmłodszych lat była przygotowywana do tego żeby zostać naukowcem i pomocnicą ojca. Jest na jego każde wezwanie, bierze udział we wszystkich eksperymentach, a "wolny czas" spędza na nauce.

Jak się łatwo domyślić Emilie jest istotą absolutnie nieprzystosowaną do życia w społeczeństwie. Dodatkowo "zimny chów" stosowany przez ojca, sprawił że dziewczyna pragnie czułości i bliskości. Dlatego zakochuje się w pierwszym mężczyźnie, który przekracza progi Selden, a nienauczona nieufności w stosunku do mężczyzn, oddaje mu się w ogrodzie. Zaskoczeniem dla czytelnika nie jest to, że zachodzi z nim w ciążę, wychodzi za niego za mąż, ojciec zrywa z nią wszystkie kontakty, a po fakcie okazuje się, że mąż pragnął jedynie jej majątku i alchemicznych zdolności starego Seldena. Od pierwszych stron wszystko do tego dąży i prorokuje taki bieg wydarzeń.

Córka alchemika jest wtórna, przewidywalna i nieciekawa. Emilie staje się wyrzutkiem, który traktowany jest na londyńskich salonach jako ciekawostka przyrodnicza. Jej wybitna inteligencja nie przekłada się na proste, codzienne sprawy. Zaś za każdym razem kiedy próbuje porozmawiać poważnie z mężem ten ją uwodzi i każda dyskusja, jeszcze zanim się rozpoczęła, kończy się w łóżku. Tego seksu między bohaterami było dla mnie zdecydowanie za dużo. Szczególnie, że książka napisana jest z punktu widzenia Emilie, która rozpływa się nad każdym stosunkiem i zagrzebuje gdzieś swoją inteligencję.

Całkiem niedawno czytałam książkę zbliżoną tematycznie do Córki alchemika. Mam tu na myśli Córkę markizy czyli kolejną historię o zbyt inteligentnej jak na swoje czasy kobiecie, która musi stawiać czoła "towarzystwu". I tak jak tamtą czytało się z przyjemnością i zainteresowaniem, tak tutaj, z każdą kolejną stroną, rosło moje poczucie straty czasu.

Naprawdę, pomimo moich dobrych chęci i wyznawania zasady, że to iż mi się książka nie podoba nie musi od razu oznaczać, że jest zła i na pewno znajdą się czytelnicy, którym przypadnie do gustu, tym razem nie jestem w stanie znaleźć niczego pozytywnego. No może jedynie okładkę.