czwartek, 28 lutego 2013

Szefowa z piekła. "Nakręceni".

W ubierającym się u Prady diable byłam zakochana. Zarówno film jak i książka bardzo przypadły mi do gustu, dlatego też nie mogłam sobie odmówić sięgnięcia po książkę, która wyraźnie nawiązuje do powieści Lauren Weisberger.

Główny bohater Nakręconych, Taylor Green przyjechał do Nowego Yorku z niewielkiego miasteczka na środkowym zachodzie Stanów. Dzięki przypadkowi i dużej dozie bezczelności udaje mu się dostać na zamkniętą, modną imprezę i zostać zatrudnionym przez największą gwiazdę PR: Jennie Weinstein. Bardzo szybko okazuje się, że praca ta nie ma nic wspólnego z wymarzoną posadą, zaś Jennie jest szefową z piekła rodem. 

Przez długi czas Taylor zajmuje się wszystkim tylko nie PR. Kupuje szefowej kokainę, zawozi klientom filmy pornograficzne, stoi na bramce w klubie, zbiera informacje przesiadując w damskiej toalecie. Sytuacja zmienia się kiedy jest świadkiem czegoś co nie było przeznaczone dla jego oczu. Tak naprawdę nie było przeznaczone dla niczyich oczu. Nie obawia się wykorzystać swojej wiedzy do szantażu Jennie i od tego moment staje się jej asystentem.

Ci, którzy czytali Diabeł ubiera się u Prady zauważą pomiędzy tymi książkami wiele podobieństw. Jednym z nich jest na pewno przemiana bohatera. Taylor z towarzyskiego, sympatycznego młodzieńca zmienia się w osobę zaślepioną dążeniem do władzy, nie bojącą się złamać prawa czy norm moralnych. Staje się zgorzkniały, ironiczny, a przede wszystkim samotny. I nie zmienia tego nawet fakt, że w pracy spotkał swoją miłość. Podobnie jak bohaterka Diabła wsiąka on coraz bardziej w modne towarzystwo, które go otacza i jego nałogi.

Muszę przyznać, że Nakręceni mnie zaskoczyli. Pierwsze kilka stron wywarło na mnie dość negatywne wrażenie. Było przeładowane wulgaryzmami i pewną "prymitywnością". Miałam ochotę zrezygnować z dalszej lektury. Dałam im jednak szansę i powiem, że dalej było zdecydowanie lepiej. Może nie świetnie, ale lepiej na pewno. 

Książka napisana jest z perspektywy Taylora. To jego oczami oglądamy walkę o byt w mediach. Prostym, pełnym kolokwializmów językiem opowiada nam on o swojej nowej pracy i ludziach, którzy go otaczają.

Dla Roberta Rave świat amerykańskiego show-biznesu to codzienność. Swoją karierę zaczynał on jako dziennikarz w New York City by później zająć się pracą przy największych kampaniach PR czy organizacji imprez. Dlatego też spodziewałam się, że pokaże w książce trochę smaczków z tego środowiska. Niestety się ich nie doczekałam.

Najprościej można by Nakręconych streścić w ten sposób: sex, prochy, rock and roll i markowe stroje. Nie odradzam ale namawiać do lektury też nie będę,

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle 




sobota, 23 lutego 2013

Jerozolima oczami przybysza. "Gdzie sobota jest niedzielą. Niemiecki student w Izraelu"

O Izraelu mówi się zazwyczaj w dwóch kontekstach: Holocaustu i wojen, które go nękają od wielu lat. Zawsze z pełną powagą i patetyzmem. Markus Flohr przedstawia nam zdecydowanie inną, odbrązowioną, momentami surrealistyczną, wizję tego państwa.

Po raz pierwszy przybył on do Izraela jako student. Miał spędzić rok w Jerozolimie ucząc się na tamtejszym uniwersytecie. Pierwsza niespodzianka czekała go już zaraz po przyjeździe, kiedy okazało się, że na miejscu mieszkania, za które zapłacił znajduje się hotelowy basen. W ten sposób autorowi przypadło w udziale dzielenie lokum z trojgiem młodych Żydów, w tym jednym ortodoksyjnym. Bardzo szybko Markus odkrywa, że reguły, które rządzą koszernym domem są dla niego trudne do przyswojenia.

Przewodnikiem Markusa po tym, jakże odmiennym świecie, są dwie osoby: Niemiec Friedrich, poznany przez autora w trakcie podróży i jeden ze współlokatorów, Simson. To z nimi podróżuje, bierze udział w świętach religijnych różnych wyzwań, festiwalach, imprezach czy mierzy się z przeszłością obu narodów w Instytucie Jad Waszem. Również dzięki nim poznaje dziewczynę, z którą połączy go uczucie: Noę.

W swojej książce Markus opisuje nie tylko sytuacje zabawne, takie jak np. zabłąkanie się w dzielnicy ortodoksyjnych Żydów z ogromnym krzyżem na ramionach, ale mówi również o uprzedzeniach jakie mają Izraelici w stosunku do obcych. O dużej dozie nieufności z jaką podchodzą do przybyszów, a także o ludziach, którzy przybywają do Jerozolimy w poszukiwaniu historii i odkupienia. Z jednej strony książka jest bardzo wyważona, Flohr nie dokonuje samobiczowania z tego powodu, że jest Niemcem. Traktuje Izrael jak każdy inny kraj, który by odwiedził. Z drugiej jednak strony już pierwszych kilka zdań jest na tyle odważnych, że przestałam się obawiać iż dostanę uładzoną, pozbawioną zaszłości historycznych opowieść o studenckim życiu w nowym mieście.

Tam gdzie sobota jest niedzielą to książka dająca czytelnikowi możliwość zajrzenia do świata niedostępnego dla przeciętnego turysty. Napisana lekkim językiem, jest pewnego rodzaju pamiętnikiem. Mamy tam więc do czynienia nie tylko z suchymi opisami miasta i jego mieszkańców, ale także przemyśleniami autora, jego wrażeniami i obserwacjami. Dzięki temu jest ona bardzo interesująca i wciągająca. Jak dla mnie niestety miała również jeden minus: całe ustępy/rozmowy nie przetłumaczone z angielskiego na polski. 

Oczywiście była to niedogodność,  która nie przekreśliła pozytywnego odbioru lektury. Jeżeli macie ochotę zobaczyć inny obraz Jerozolimy niż ten przedstawiany w przewodnikach to polecam.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat.



Książkę zgłaszam do wyzwania: Nie tylko literatura piękna



wtorek, 19 lutego 2013

Ich siedmiu, ona jedna. "Kawalerowie Angeliny. Opowieść z włoskiej kuchni".

Dziś kolejna "tucząca" powieść. Taka, która powoduje w czytelniku nagłą chęć zaprzyjaźnienia się z lodówką. Lub też przeprowadzenia się do Włoch skąd pochodzi większość potraw, o których jest mowa w Kawalerach Angeliny.

Wszystko zaczęło się od lazanii ofiarowanej sąsiadce. Kiedy umarł jej mąż, Angelina zabijała smutek przygotowując takie ilości jedzenia, że jedynym ratunkiem przed zmarnowaniem było rozdanie go mieszkańcom okolicy. W ten sposób do, mieszkającej na przeciwko, Dottie trafiła właśnie lazania. Kilka dni później do drzwi Angeliny zapukał brat Dottie z nietypową propozycją: sześć dni w tygodniu, oczywiście za odpowiednią zapłatą, będzie mu ona przygotowywała śniadania i kolacje. Młoda wdowa dostrzegła w tym pomyśle nie tylko sposób na realizacje swojej pasji, ale również ratunek dla swoich finansów. 

Już po kilku dniach przy stole w salonie Angeliny zasiadał nie jeden a siedmiu kawalerów, spragnionych nie tylko doznań kulinarnych ale i towarzystwa. Pomimo ogromnych różnic wiekowych, w doświadczeniu czy trybie życia z każdym kolejnym dniem panowie stają się coraz bliżsi żeby pod koniec poczuć się jak rodzina. Urocze było przyglądanie się jak każdy z nich, na swój sposób, starał się zatroszczyć o Angelinę, zdjąć z jej głowy troski czy pomóc jej zapomnieć o żałobie.

Oczywiście czym byłaby taka książka bez miłości? W końcu nie po to autor umieszcza przy jednym stole siedmiu kawalerów, żeby nie pojawiły się żadne gorące uczucia. Muszę jednak przyznać, że wszystko to przedstawione było w sposób bardzo wyważony. Angelina powoli radzi sobie ze swoim smutkiem, zaczyna myśleć o przyszłości bez ukochanego męża także nie ma tu miejsca na gorący romans. Jest za to dużo innych, pozytywnych emocji.

Kawalerowie Angeliny. Opowieść z włoskiej kuchni to pierwsza tego typu książka napisana przez Briana O'Reilly. Do tej pory współpracował on przy tworzeniu książek kucharskich, zajmował się też produkcją programów dla kanału Food Network. Jego kulinarnym wsparciem jest jego żona, Virginia, z wykształcenia kucharz. To ona jest autorką zamieszczonych w książce przepisów.

Trzeba przyznać, że receptur kuchni włoskiej zamieszczono w książce całkiem sporo. Stanowią one przerywnik między poszczególnymi rozdziałami czy podrozdziałami. Zostały wyróżnione stronami ozdobionymi bordiurą dzięki czemu łatwiej jest je odnaleźć.

Kawalerowie Angeliny. Opowieści z włoskiej kuchni to książka pachnąca świeżo pieczonym chlebem, zerwanymi przed chwilą ziołami i pysznymi słodkościami. Zdecydowanie polecam. Uprzedzam jednak, że za ewentualne dodatkowe kilogramy odpowiedzialności nie biorę!

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle


sobota, 16 lutego 2013

Trudna miłość."Zakochana modelka. Ostatnia muza Vincenta van Gogha"

Czytałam już książki o kobietach, które inspirowały Moneta i Renoira, teraz przyszła kolej na ostatnią muzę Vincenta van Gogha: Marguerite Gachet.

Spotkali się oni latem 1890 r. Wtedy to malarz przybył do Auvers-sur-Oise, z nadzieją, że słynący z ziołolecznictwa lekarz i mecenas wielu twórców, Paul Gachet, pomoże mu odzyskać równowagę psychiczną. W jego domu poznaje, dorosłą już, córkę medyka i zakochuje się w niej.

Z ust Marguerite dowiadujmy się jak trudna była to miłość i jak wiele przeszkód napotkała po drodze. Zdecydowanie Zakochana modelka nie jest tylko romansem opowiadającym o ostatniej miłości van Gogha. Autorka kreśli świetny portret rodziny Gachetów i wikła czytelnika w ich cichą wojnę.

Dom Gachetów mnie przerażał. Autorka bardzo sugestywnie opisała ciemne, niskie, zagracone pomieszczenia, które zdawały się więzić swoich mieszkańców. I rzeczywiście częściowo więziły. Z jednej strony były to ograniczenia narzucone przez pana domu jego kochance i nieślubnej córce, o których istnieniu miał się nikt nie dowiedzieć. Mniej restrykcyjne było jego podejście do Marguerite, która teoretycznie cieszyła się swobodą, a praktycznie była zmanipulowana psychicznie. Jednak kobiety przynajmniej pragnęły normalności, odwrotnie było w przypadku dwóch zamieszkujących ten dom, mężczyzn. Doktor Gachet pomimo lat eksperymentowania z nalewkami i leczenia nimi pacjentów, nie potrafił uleczyć z depresji siebie. Ukojenia szukał w malowaniu i rozmowach z twórcami nawiedzającymi jego dom. Podobnie zresztą czynił jego syn, Paul, który nie obdarzony talentami plastycznymi, usilnie starał się zwrócić uwagę van Gogha na swoje prace. To co zaskakiwało w tych dwóch postaciach to chorobliwa wręcz zazdrość o malarza. O każde jego spojrzenie, komplement, słowo.

Niestety tego obrazu rodziny Gachet nie możemy uznać za fikcję literacką. Autorka bazowała na licznych, rzetelnych źródłach, które pozwoliły jej odtworzyć ostatnie tygodnie życia malarza. Nie poprzestała tylko na materiałach pisanych, ale udało jej się dotrzeć do osób, które znały Margeuritę i jej rodzinę. Muszę przyznać, że jej poszukiwania informacji obudziły we mnie podziw.

Zakochana modelka jest jedną z czterech książek napisanych przez Alyson Richman. Ta amerykańska autorka w swoich powieściach chętnie sięga po tematy historyczne. W jej dorobku znajduje się m.in. historia studentki sztuki zmuszonej do wykonywania rysunków technicznych dla nazistów czy opowieść o politycznej emigracji par szukających miłości i bezpieczeństwa.

Zakochana modelka to spokojna powieść o dojrzewaniu, poszukiwaniu miłości i sztuce. Czytelnik znajdzie tu zarówno opisy dzieł van Gogha, jego sposobu malowania jak i rozterki młodych kobiet śpieszących na spotkanie z ukochanym. A wszystko to na tle konwenansów końca XIX wieku.

Książkę zgłaszam do wyzwań:




czwartek, 14 lutego 2013

Z białą różą przy sukni. "Biała królowa"

Jak do tej pory Philippa Gregory była dla mnie jedynie autorką serii tudorowskiej. Teraz miałam okazję przekonać się, że nie tylko Henryk i jego liczne żony przyciągają uwagę pisarki. Tym razem sięgnęłam po książkę, której akcja toczy się przed nastaniem Tudorów, w czasach Wojny Dwóch Róż.

Główna bohaterka Białej królowej, Elżbieta Woodville,  to lojalna stronniczka Lancasterów. Podobnie zresztą jak cała jej rodzina, w której mężczyźni walczą za Henryka VI, a kobiety noszą przypięte do ubrań czerwone róże. Sytuacja ta zmienia się w jednej chwili, kiedy Elżbieta zatrzymuje na trakcie króla Edwarda IV Yorka i prosi go o przywrócenie jej majątków po zmarłym mężu. Ta czysto polityczna zagrywka prowadzi do wielkiej miłości, zmiany stronnictw i zamętu na królewskim dworze.

Znowu oglądamy wydarzenia oczami głównej bohaterki. Z jej perspektywy patrzymy na zmiany jakie zachodzą w jej świecie. Poznajemy otoczenie młodego króla i widzimy jak popada ono w konflikt z młodą królową. Dwór królewski przedstawiony przez autorkę, jak zwykle, zdaje się ożywać na oczach czytelnika. Jest barwny, pełen emocji i wybuchowych charakterów, a jednocześnie pulsujący młodością i witalnością.

Trzeba przyznać, że Elżbiecie przyszło żyć w trudnych czasach. Początkowe walki między dwoma potężnymi rodami przerodziły się w wojnę pomiędzy królem, a jego braćmi pragnącymi korony. Elżbieta nie przeczuwa nawet, że, porównywany do Camelotu, wypełniony miłością dwór, nie będzie trwał wiecznie, a jej szczęście umrze wraz ze śmiercią Edwarda, ukochanego męża, któremu dała dziesięcioro dzieci.

To co odróżnia Białą królową od serii tudorowskiej, to magia przepełniająca książkę. Elżbieta jest córką Jakobiny Luksemburskiej, a także potomkinią wodnej boginki Meluzyny, której moc przekazywana jest w żeńskiej gałęzi rodu.  Czary, które bohaterka odprawiała wraz z matką miały w sobie bardzo dużo uroku i sprawiały, że powieść była momentami wręcz bajkowa. 

Zdecydowanie mniej bajkowa była sama Elżbieta. Początkowo wydawała się ona być naiwną, ślepo zakochaną niewiastą jednak z czasem można było zauważyć jak staje się kobietą silną, zdecydowaną, pełną ambicji i żądzy władzy, dążącą do swoich celów wbrew przeciwnością. Przyznam, że to jej drugie oblicze sprawiło, że moja początkowa sympatia zniknęła lub też przeniosła się na jej najstarszą córkę, największą z ofiar postawy Elżbiety. Po raz kolejny Philippa Gregory stworzyła bohaterów, obok których nie da się przejść obojętnie. Można ich pokochać albo znienawidzić.

Biała królowa to jednak nie tylko historia walki o władzę i niszczącej nienawiści, ale również piękna opowieść o miłości. Jest to również, pierwsza z serii trzech, książek Philippy Gregory, opisujących kobiety, które miały wpływ na historię, a o których ta historia zapomniała. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat.


Książkę zgłaszam do wyzwań:


 

czwartek, 7 lutego 2013

Uwięzione za murami. "Święte serca".

Co zrobić z młodszymi córkami, dla których nie ma posagu? A z kalekami, z którymi nikt nie chce się ożenić? Albo z młodą wdową czy sierotą z dobrej rodziny? Renesansowa Italia (i zapewne nie tylko ona) znalazła rozwiązanie tego problemu. Wszystkie te kobiety zamykane były w klasztorach.

Znajdujący się w Ferrarze, klasztor św. Katarzyny nie jest pod tym względem wyjątkowy. W jego murach znalazły schronienie zarówno niewiasty czujące powołanie, jak i te, które były w jakiś sposób niewygodne dla społeczeństwa. Tych drugich jest zdecydowanie więcej. Niektóre z nich akceptują swoją sytuację, a w pewnym momencie zaczynają ją doceniać dostrzegając, że zakonne życie niesie ze sobą zdecydowanie więcej wolności niż przysługuje kobietom na zewnątrz. Taki los stał się udziałem infirmierki- siostry Zuany. Była ona córką znanego lekarza i wykładowcy, człowieka, który nie bał się eksperymentować z nowymi terapiami, i który uczył ją swojego fachu. Po jego śmierci trafiła do św. Katarzyny gdzie, po pewnym czasie, odkryła iż może leczyć i przygotowywać medykamenty, czego absolutnie nie mogłaby czynić poza klasztorem. Zuana staje się symbolem kobiet, które zaakceptowały swój los i odnalazły się w nowym świecie.

Zdecydowanie inaczej jest w przypadku nowicjuszki Serafiny. Na wolności zostawiła ona ukochanego, na ślub z którym ojciec nie wyraził zgody. Jej posagiem wniesionym do zgromadzenia miał być, między innymi, piękny głos. Niestety początkowo dziewczyna używa go tylko do wyrażania rozpaczy, zaś później milknie całkowicie. Jedyną, która do niej dociera jest Zuana. Od pierwszego momentu losy obu kobiet zostają nierozerwalnie splecione.

Święte serca ukazują klasztor w trudnym dla niego czasie. Nasilają się wewnętrzne walki pomiędzy przedstawicielkami znaczących rodów, ścierają się stronnictwa cieszące się z posiadanych wolności oraz to, które chciałoby życie zakonne sprowadzić do postu i umartwień. Zresztą tego od zakonnic oczekują biskupi postanowieniami soboru trydenckiego wprowadzający zaostrzenia reguły klasztorów żeńskich. Dodatkowo ożywa sprawa przebywającej wśród murów "świętej niewiasty"- starszej siostry, której udziałem w młodości były objawienia i stygmaty. Wykazuje ona zainteresowanie nowicjuszką przez co zakonnice zaczynają dopatrywać się w nowo przybyłej specjalnych łask. Zaś sama Serafina prowadzi ryzykowną grę, pełną kłamstw i udawania, a której efektem ma być ucieczka na wolność.

Muszę przyznać, że Święta serca były książką intrygującą. Autorka potrafiła zaskoczyć mnie w najmniej spodziewanym momencie. Były też dla mnie książką niesłychanie spokojną i płynącą leniwie. Jednak to co było zarzutem w wypadku Kurtyzany z Wenecji tutaj miało swoje uzasadnienie. Dzięki temu brakowi pośpiechu czytelnik wtapia się w senną atmosferę klasztoru, a chwile, w których odkrywa, że wcale taki spokojny on nie jest są dla niego zaskoczeniem.

Święta serca chwyciły mnie za serce jako powieść przedstawiająca losy kobiety w nowożytnych Włoszech. Ukazywały one przeróżne możliwości, lub ich brak. Patrząc pod kątem socjologicznym była to lektura zdecydowanie ciekawa. Niestety sama fabuła już wciągała mniej. Choć nie mogę powiedzieć, żeby nudziła. Zdecydowanie jednak na razie dam sobie spokój z kolejnymi powieściami Sarah Dunant.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Czytamy książki historyczne


 Przy okazji spytam: Jak Wam się podoba nowy wystrój bloga?
 

wtorek, 5 lutego 2013

Nad parującą filiżanką. "Herbaciarnia Madeline".

Kiedy zaczynałam lekturę tej książki spodziewałam się kolejnego romansu, tym razem wzbogaconego o pokaźną dawkę babskiej przyjaźni i solidarności. Jednak zdecydowanie się pomyliłam.

Herbaciarnia Madeline to miejsce gdzie krzyżują się drogi trzech kobiet: właścicielki lokalu, Madelaine Davis, samotnej, starszej pani, która niedawno sprowadziła się do Avalonu; właśnie porzuconej przez męża słynnej wiolonczelistki Hannah de Brisay i Julii Evarts, która pięć lat po tragicznej stracie syna w dalszym ciągu pozostaje w otępieniu, odgrodzona od świata grubym murem. Kobiety te nie spodziewają się, że przypadkowe spotkanie tak bardzo zmieni ich życie, a przyjaźń nawiązana nad herbatą wpłynie na bieg wydarzeń w miasteczku i uczyni z herbaciarni jego centrum oraz jednego z bohaterów powieści. 

Gdyby autorka poprzestała na opisach rozmów o życiu i uczuciach prowadzonych nad filiżanką egzotycznego naparu mielibyśmy książkę dość typową. Sympatyczną, ale jednak wtórną. Na szczęście tak się nie stało. Kolejnym bohaterem, zdecydowanie pierwszoplanowym, Darien Gee uczyniła chleb przyjaźni amiszów (który, notabene, z amiszami nie ma nic wspólnego). Torebka z zakwasem znaleziona przez Julię na ganku staje się początkiem wielu niesamowitych historii.
Co jest takiego niezwykłego w tym wypieku? To, że po 10 dniach troski o zakwas dzieli się go na cztery części- jedną zatrzymuje dla siebie, a trzy pozostałe rozdaje przyjaciołom/ sąsiadom, którzy rozpoczynają cykl od początku. Dlatego też po kilku tygodniach torebki zakwasu krążyły po całym mieście jednocząc mieszkańców i wyzwalając kuchenne szaleństwo. Pozytywny łańcuszek przekazywany z rąk do rąk zmieniał ludzi. Dla mnie było to wręcz fascynujące jak nagle obce sobie wcześniej osoby mają jeden cel, wymieniają doświadczeniami, rozmawiają, nawiązują przyjaźnie.

Darien Gee ukazała w swojej książce niesłychanie optymistyczną wizję małego amerykańskiego miasteczka. Książka jest tak niesamowicie ciepła, przesycona pozytywną energią, że zdecydowanie podnosi na duchu. Chociaż nie ukrywajmy, że porusza ona ciężkie tematy: wychodzenia z żałoby, niechcianej ciąży, starości, pędu za karierą itd. Jednak autorka nie poucza tylko opowiada historię: ciekawą, wzruszającą, momentami zabawną, a momentami rozczulającą.

Herbaciarnia Madeline jest pierwszą książką Darien Gee wydaną nie pod pseudonimem. Trzy wcześniejsze podpisała ona jako Mia King. Pisarstwem zajęła się kiedy wraz z mężem postanowili rzucić pracę w korporacji i przenieść się na Hawaje, gdzie dalej mieszkają i wychowują dzieci. Inspiracją do powstania tej powieści było "uzależnienie" autorki od chleba przyjaźni amiszów. Za kilka dnia w Stanach ukaże się jej druga powieść, której akcja osadzona jest w Avalonie. Mam nadzieję, że doczeka się ona polskiego przekładu.

Na koniec zdradzę Wam, że uwielbiam piec, a autorka zamieściła na końcu zarówno przepis na zakwas jak i na różne wersje chleba przyjaźni amiszów (bardziej przypominać ma on ciasto niż typowy chleb). Kusi mnie żeby je wypróbować tylko jest we mnie obawa: co ja zrobię z 3 kolejnymi torebkami zakwasu? Więc wiecie, jakby za kilka tygodni pojawiło się na blogu ogłoszenie, że oddam w dobre ręce to proszę się nie dziwić.