poniedziałek, 25 marca 2013

"Wybierając się w podróż koleją, włóż czystą bieliznę... "Autobiografia"

..., ponieważ może zdarzyć się wypadek". Jest to jedna z wiktoriańskich mądrości, którymi uraczy swoich czytelników Agata Christie.

Autobiografia zdecydowanie nie jest jedynie zbiorem informacji o samej autorce. To co się od razu rzuca w oczy to fantastyczny opis czasów, w których przyszło jej dorastać i tworzyć. Z jednej strony dowiadujemy się jakim dzieckiem była Agata, co ją ciekawiło, czym się bawiła. Zaskoczeniem dla mnie była informacja, że nie była ona poddana żadnej edukacji. Nie skończyła szkoły, nie brała prywatnych lekcji, nie była kształcona w domu przez rodzinę. Była chyba ostatnim pokoleniem panienek, które miały umieć zachować się w towarzystwie, grać na fortepianie, rysować, mówić po francusku itd. Wpływ na to zapewne miał fakt, że była trzecim, najmłodszym dzieckiem swoich rodziców i byli oni dla niej zdecydowanie bardziej pobłażliwi niż dla jej starszego rodzeństwa.

Towarzyszymy autorce tak naprawdę od pierwszych zapamiętanych przez nią wspomnień, aż do roku 1965 kiedy skończyła pisać Autobiografię. Dzieli się ona z czytelnikiem zarówno chwilami sukcesu jak i klęski, pozwala nam zajrzeć do wnętrz jej domów i stać się miłym gościem, który bierze udział w ważnych dla rodziny wydarzeniach. Czujemy się zaproszeni do jej życia, a nie jak podglądacz, któremu ukradkiem udaje się podpatrzeć chwile intymności. Wrażenie to zwiększają jeszcze fotografie z różnych okresów życia autorki, jakimi książka została wzbogacona. Dzięki temu nie ma wrażenia czytania o osobie obcej, nieznanej. Jest to raczej jak słuchanie historii opowiadanej przez babcię, połączone z oglądaniem rodzinnego albumu.

Byłam pod wrażeniem siły jaką wykazywała autorka podczas obu wojen światowych. W trakcie pierwszej, jako młoda dziewczyna, pracowała w szpitalu opiekując się przywożonym z frontu rannymi. Później przygotowywała leki w przyszpitalnej aptece. Tę samą pracę wykonywała podczas kolejnej wojny. Drugą rzeczą, która wywarła na mnie wrażenie były jej liczne podróże. W czasach kiedy przemieszczano się dużo wolniej i zdecydowanie mniej wygodnie niż obecnie Christie jeździła na Bliski Wschód czy do Afryki. Autobiografię zaczęła pisać w Iraku gdzie przebywała na wykopaliskach archeologicznych. Miała wtedy 65 lat. I zdecydowanie potrafiła cieszyć się życiem.

Drugą stroną Autobiografii jest, dla mnie wręcz genialne, ukazanie "ducha epoki". Christie bez skrępowania pisze o problemach z zatrudnianiem służących, stosunkach jakie panowały w Anglii początków XX wieku, przebiegu prac archeologicznych. Dowiadujemy się przy okazji, że wstawienie do spiżarni zarekwirowanego domu 14 sedesów wojsko uznaje za ulepszenie, którego koszty powinien ponieść właściciel nieruchomości czy, że sama Agata w rubrykę zawód wpisywała "przy mężu" gdyż przez lata nie czuła się nikim więcej.

Niejednokrotnie trafiałam na rzeczy, które mnie wydawały się wręcz absurdalne, budziły uśmiech, a sto lat temu traktowane były z największą powagą jaką tylko można sobie wyobrazić. Trzeba przyznać, że sama autorka, patrząc z perspektywy czasu, niejednokrotnie dostrzega i podkreśla irracjonalność pewnych zachowań. Przypomina mi przy tym pannę Marple: szczerą do bólu, z przyjemnością plotkującą, a jednocześnie nie rozwodzącą się nad uczuciami i filozofią życia.

Autobiografię czyta się z taką samą przyjemnością i zaciekawieniem jak najlepsze kryminały Agaty Christie. Po raz kolejny autorka sprawia, że od książki nie można się oderwać. Polecam zdecydowanie.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat


Książkę zgłaszam do wyzwania: Nie tylko literatura piękna...


piątek, 22 marca 2013

Pustynne morderstwa "Złodziej wody"

Bardzo rzadko sięgam po książki, których akcja dzieje się w czasach starożytnych. Jakoś nie natrafiłam do tej pory na taką, która by mnie zachwyciła i pozbawiła sceptycyzmu w stosunku do tej grupy powieści historycznych. Niestety nie uczynił tego również Złodziej wody.

Głównym bohaterem książki jest Eliusz Spartianus, historyk, a jednocześnie były żołnierz. Człowiek wykształcony, który jednak zna niewygody wojskowego życia. Cesarz Dioklecjan wysyła go ze specjalną misją do Egiptu. Eliusz ma rozwiązać zagadkę sprzed 100 lat, odkryć jak zginął faworyt cesarza Hadriana, Antinous, oraz gdzie pochowane są jego zwłoki.

Historyk spodziewa się, że będzie to podróż ściśle naukowa, podczas której będzie spędzał czas w bibliotekach na poszukiwaniu dokumentów z czasów Hadriana. Jednak szybko przekonuje się, że były to pobożne życzenia. Ktoś celowo zaciemnia obraz sytuacji, zaś wszyscy, którzy mieli dla niego jakieś informacje giną. W związku z czym Eliusz zajmuje się nie tylko śledztwem historycznym, ale również kilkoma współczesnymi, zaś jego życie znajduje się w niebezpieczeństwie.

Z jednej strony zagadka jaką prezentuje nam autorka jest naprawdę ciekawa. Zwłoki, których nie ma w grobowcu, ważne dokumenty poszukiwane przez wiele osób, morderstwa popełniane nad Nilem, tajemnicza organizacja dążąca do władzy czy procesy chrześcijan stanowią naprawdę interesujący pomysł na poprowadzenie fabuły. Z drugiej jednak strony Złodziej wody mnie nie wciągnął. 

Eliusz to uosobienie spokoju. Bywa zadziwiony, zaintrygowany, niespokojny, ale raczej większość emocji zachowuje dla siebie przez co jego postać wydaje się być momentami bezbarwna. Trochę kolorytu zyskuje dzięki listom pisanym do cesarza czy prowadzonemu podczas podróży dziennikowi. Objawia wtedy czytelnikom bardziej ludzką twarz- człowieka, który kocha, tęskni, waha się. Zdecydowanie bardziej do gustu przypadł mi Baruch ben Matthias, postać drugoplanowa, ale posiadająca w sobie tyle ikry, że mogłaby nią obdzielić Eliusza i całą jego obstawę. Bo w końcu trzeba mieć odwagę, żeby boskiego Hadriana tytułować mianem "Rzeźnika Jerozolimy" i ubliżać trybunowi (w takim stopniu Eliusz opuścił armię) i wysłannikowi cesarskiemu. Ożywia on fabułę i wprowadza do niej trochę ironii i humoru. Również interesująca jest postać ślepego detektywa,który w Rzymie pomaga trybunowi rozwiązać zagadkę. Choć również tutaj potencjał nie został wykorzystany.

Rzeczą, która mnie zirytowała podczas lektury był absolutny brak mapki. Bohater podróżuje, początkowo po Egipcie, następnie po Rzymie i okolicach, a czytelnik zastanawia się gdzie jest Antinoupolis, Abydos czy Oksyrynchos. Tak samo jest w rzymskiej części historii, gdzie autorka odwołuje się do bardzo dokładnych lokalizacji. Możliwe, że opisy: na północ od wzgórza..., 200 kroków za budynkami koszar mogłyby stanowić jakąś wskazówkę, ale zdecydowanie nie stanowiły. Szczególnie, że zarówno egipskie miasta jak i rzymskie ulice zdążyły zmienić swoje nazwy i współczesna mapa byłaby mało przydatna.

Ben Pastor jest, mieszkającą w Stanach Zjednoczonych, Włoszką, absolwentką archeologii rzymskiego Uniwersytetu Sapienza. Swoją karierę pisarską zaczęła od opowiadań o duchach. Później powstała seria powieści o detektywie Martinie Borze. Seria o Spartianusie została napisana jako kolejna. Ben Pastor stara się w swojej twórczości łączyć swoje zamiłowanie do antyku z wojennymi doświadczeniami męża.

Złodziej wody to książka, która ma duży potencjał i myślę, że może się podobać. Niestety nie mnie.

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle


poniedziałek, 18 marca 2013

Stosy marcowe

Znowu dwa stosy. Do ich sfotografowania zbierałam się długi czas. W końcu się udało.



Pierwsze cztery pozycje to egzemplarze recenzenckie od Instytutu Wydawniczego Erica:
1. Bernard Cornwell, Zwiastun burzy
2. Bernard Cornwell, Pieśń miecza
3. Bernard Cornwell, Panowie północy
4. Bernard Cornwell, Ostatnie królestwo- recenzja

Kolejne to już zakupy własne:
5. Armaud Delalande, Bajki pisane krwią
6. Ute Schueler, Rita E. Taeuber, Skandal? Sztuka!
7. Andrzej A. Mroczek, Książka o  fotografowaniu 





Drugi stos to stos wypożyczony, głównie z biblioteki, ale nie tylko.
1. Suzanne Collins, Kosogłos
2. Suzanne Collins, W pierścieniu ognia
3. Suzanne Collins, Igrzyska śmierci
4. Meg Donohue, Przepis życia
5. Adrienne Sharp, Prawdziwe wspomnienia Mali K.
6. Allie Larkin, Zostań
7. Ben Pastor, Złodziej wody
8. Matthew Pearl, Cień Poego
9. Michael Gregorio, Krytyka zbrodniczego rozumu
10. Javier Moro, Hinduska miłość

Polecacie coś? Odradzacie? Widzicie coś dla siebie?

sobota, 16 marca 2013

Zbrodniarz sprzed lat powraca... "Gabinet osobliwości"

Po książki duetu Preston i Child mogę sięgać w ciemno. Widać to zresztą po pojawiających się na blogu recenzjach-pisarze ci na pewno znajdują się w pierwszej trójce najczęściej czytanych przeze mnie autorów. Do tej pory pisałam o trzech ich książkach: Relikwiarzu, Kręgu ciemności i Księdze umarłych. Teraz dołącza do nich czwarta: Gabinet osobliwości.

Agent specjalny Pendergast znowu przybywa do Nowego Jorku i znowu powoduje zamieszanie i wzbudza nienawiść. Tym razem jego śledztwo dotyczy nie tylko zbrodni teraźniejszych, ale również tych sprzed stu lat.

Na jednym z placów budowy znalezione zostaje masowe cmentarzysko. W tunelu pod ziemią znajdują się okaleczone szczątki trzydziesty sześciu osób. Przywieziona przez Pendergasta na miejsce archeolog Nora Kelly orzeka, że kości pochodzą z końca wieku XIX i należą do młodych mężczyzn i kobiet wywodzących się z ubogich warstw społeczeństwa. Zanim zostaje ona usunięta z miejsca zbrodni udaje się jej schować jeden z okaleczonych kręgów. Może to być jedyny trop wiodący do wyjaśnienia zagadki, gdyż władze miasta uznają, że teren ten nie ma żadnej wartości- szczątki zostają pogrzebane w zbiorowej mogile, a budowa rusza swoim trybem.

I może nikt nie przywiązałby do tego odkrycia zbyt dużej uwagi gdyby nie to, że kilka dnia później w Central Parku zostaje znalezione ciało kobiety posiadające identyczne obrażenia jak ofiary z tunelu. Po tym morderstwie następują kolejne, media trąbią o naśladowcy wyglądającym jak dżentelmen sprzed lat, zaś Pendergast ma swoją, absolutnie niemożliwą do zaakceptowania, teorię na ten temat.

Po raz kolejny śledztwo toczy się m.in. w nowojorskim Muzeum Historii Naturalnej. Miejsce to musi wzbudzać w autorach wybitnie złe emocje gdyż staje się ono tłem zbrodni znacznej części ich książek. Tym razem znowu mamy do czynienia z nieprzychylnym zarządem utrudniającym śledztwo, a także mordercą, który ma swobodny dostęp do muzealnych zasobów i wydaje się być jednym z pracowników tej szacownej instytucji.

Wszyscy, którzy zdążyli przez poprzednie części pokochać agenta specjalnego Pendergasta zdecydowanie nie będą rozczarowani. Jest on tak samo tajemniczy, błyskotliwy i nieprzewidywalny jak zawsze. Jego zachowanie czasem zadziwia, a czasem wręcz wprawia w podziw. Ze znanych nam  z poprzednich książek bohaterów spotkamy jeszcze pyskatego dziennikarza Smithbacka, jak zwykle pakującego się w kłopoty i jak zwykle traktowanego jest jak trędowaty przez wszystkie instytucje, w których się pojawia. Jesteśmy za to świadkami pierwszego spotkania Pendergasta z dr Norą Kelly (kobietą znaną tym, którzy czytali części kolejne). Jak dla mnie ta trójka bohaterów to zespół doskonały. Posiadają tak krańcowo różne charaktery i zdolności, że trudno uwierzyć iż potrafią współpracować. A wychodzi im to wręcz genialnie. Relacje międzyludzkie zostają wykorzystane przez autorów do obniżenia napięcia i rozbawienia czytelnika. 

Z każdą kolejną czytaną książką coraz więcej wymagam od autorów i muszę powiedzieć, że Preston i Child sobie z tymi moimi wymaganiami doskonale radzą. Po raz kolejny zagadka mnie wciągnęla i przestraszyła. Może nie była tak przerażająca jak w przypadku Reliktu, ale nie mogłam się od książki oderwać nawet na chwilę.

Niech jej najlepszą rekomendacją Gabinetu osobliwości będzie to, że prawie 600 stron bardzo małego druczku "łyknęłam" w półtora dnia. Idę szperać po bibliotece za kolejnymi. 

Książkę zgłaszam do wyzwania: Z literą w tle


środa, 13 marca 2013

Dziki najeżdźca. "Ostatnie królestwo"

Nigdy jakoś specjalnie nie fascynowali mnie wikingowie. Owszem jestem absolutną fanką 13 wojownika (chyba głównie przez grającego tam Banderasa), modlitwę recytowaną przy rytuałach pogrzebowych w filmie potrafiłam kiedyś powtórzyć z pamięci, znałam mniej więcej ich kulturę ale na tym kończyły się moje zainteresowania. Po Ostatnie królestwo sięgnęłam zatem nie z powodu samych wikingów. Skusiła mnie możliwość poznania najdawniejszych dziejów Wysp Brytyjskich, poza tym od dawna chciałam przeczytać jakąś książkę Bernarda Cornwella gdyż słyszałam o jego powieściach same pozytywne rzeczy. I muszę powiedzieć, że się nie rozczarowałam.

W pełen bogów i okrucieństwa świat wprowadza nas Uther, syn jednego z angielskich earli. Kiedy wikingowie zabili jego brata, on zaczął być przygotowywany do przejęcia po ojcu władzy. Jednocześnie poprzysiągł zemstę jasnowłosemu Duńczykowi, sprawcy zbrodni. Los zetknął ich rok później podczas wielkiej bitwy pomiędzy Anglikami a najeźdźcami. Uther próbuje wtedy dokonać zemsty. Cóż jednak może dziesięciolatek przeciwko zaprawionemu w bojach wojowi? Tak naprawdę chłopiec powinien wtedy zginąć, ale jego zawziętość tak bardzo spodobała się Duńczykowi, że darował mu on życie i jako jeńca zabrał ze sobą do domu. W ten sposób na drodze Uthera stanął Ragnar, człowiek który zastąpił mu ojca, obdarzył miłością, wychował wraz ze swoimi dziećmi jak swojego syna, nauczył walczyć i wierzyć w starych bogów. 

Dla Uthera czas spędzony w duńskiej "niewoli" był czasem prawdziwego dzieciństwa. Swawolnego, pełnego zabawy, pozbawionego moralizujących księży goniących go do nauki. Cały czas jednak tkwi w nim przekonanie, że jak dorośnie to chce odzyskać gród, którym rządził ojciec. Nie wie tylko czy będzie dążył do tego jako Anglik czy jako wiking. Zdaje sobie sprawę, że działanie wraz z Duńczykami sprawi, że będzie on tylko marionetkowym władcą. Z drugiej strony to właśnie ich waleczność i spryt podziwia, ich dowódcy budzą w nim grozę, podczas gdy Alfred, król ostatniej nie podbitej przez najeźdźców ziemi wydaje się być rozmodlonym słabeuszem, wolącym od miecza pióro.

Akcja książki osnuta jest wokół dojrzewania Uthera i prób podbicia przez wikingów tytułowego Ostatniego królestwa. Jednocześnie możemy oglądać przemianę z chłopca w mężczyznę i słuchać jego wspomnień co do podboju angielskich ziem, gdyż Rangar, a wraz z nim Uther znajduje się zazwyczaj w centrum wydarzeń.

Podstawowym atutem książki są świetnie skonstruowane postacie. Każda z nich żyje własnym życiem i każda obdarzona jest silnym charakterem. Niezależnie od tego czy jest to Ragnar, angielski kowal, ocalona z rzezi nastolatka czy nawet Alfred. Zresztą wraz z kolejnymi rozdziałami czytelnik uczy się doceniać tego władcę. Uczy się tego również Uther, który lekcję tę dość boleśnie odczuwa na własnej skórze.  

Ostatnie królestwo pokazuje Anglię, w której ciągle toczy się wojna. Momentami zmęczona byłam kolejnymi opisami walk, pchnięć mieczem i zapachu krwi. Rozumiem jednak, że trudno oczekiwać iż ważną dla opowiadanej historii bitwę autor skwituje jedynie zdaniem: "odbyła się wielka bitwa". Chociaż muszę przyznać, że sam sposób prowadzenia walki czy kampanii wojennych w tamtym czasie mnie zaciekawił.

Lubię książki historyczne za to, że jeżeli są dobre, to potrafią przenieść czytelnika o kilkaset lat i kilka tysięcy kilometrów. Ta zdecydowanie do takich należy. Widać w niej ogromną dbałość o szczegóły, a także autentyczną fascynację autora tematem. Dzięki czemu lektura Ostatniego królestwa jest samą przyjemnością zaś czytelnik nie może się doczekać by poznać kolejne losy bohaterów.

Czytając tę powieść trudno jest uwierzyć, że Bernard Cornwell pisarstwem zajął się przypadkowo, tylko dlatego, że nie dostał pozwolenia na pracę w USA, a to zajęcie pozwalało mu na zarabianie bez zielonej karty. W jego dorobku znajdują się przede wszystkim powieści historyczne. Dzięki czemu zapewne będzie miał we mnie wierną czytelniczkę.

Wymieszanie humoru, intryg, wojny i miłości sprawia, że powieść ta warta jest polecenia i przeczytania.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Instytutowi Wydawniczemu Erica


Książkę zgłaszam do wyzwania: Czytamy książki historyczne

wtorek, 12 marca 2013

W świetle reflektorów. "Córki wkraczają na scenę"

Zachęcona poprzednim tomem sięgnęłam po trzecią część przygód trzech bogatych, nowojorskich licealistek: Córki wkraczają na scenę.

Początkiem książki są sceny, które kończyły poprzednią część tylko tym razem widziane z perspektywy trzeciej z dziewcząt: Hudson. Przygotowuje się ona właśnie do swojego scenicznego debiutu. Na Balu Zimowym ma wykonać jedną z piosenek z jej pierwszej płyty. Niestety stremowana nastolatka ucieka ze sceny. W związku z tym, że nie radzi sobie ze stresem postanawia w ogóle wycofać się z przemysłu muzycznego. Nie spodziewa się, że już od następnego dnia będzie musiała radzić sobie z rówieśnikami, którzy uznają, że jej wokalny talent to kłamstwo i dziewczyna uciekła ponieważ nie potrafi śpiewać.

Co tak na prawdę jest głównym problemem Hudson? Ogarniająca ją trema czy matka- gwiazda muzyki pop, która jazzową płytę córki przerobiła na dyskotekowe brzmienia, tak że sama autorka nie poznaje swoich utworów?

Tym razem Joan Philbin ukazuje nam dominującego rodzica, który nie pozwala dziecku na popełnianie błędów i podejmowanie decyzji. Początkowo mamy wrażenie, że Hudson pozostanie bezwolna i podporządkowana matce, która uparcie chce kierować jej życiem. Z chwili na chwilę obserwujemy jednak jak dziewczyna znajduje w sobie siłę żeby zawalczyć o własne marzenia i pasję. Oczywiście wsparciem są jej, znane nam z poprzedniej części, przyjaciółki. Jednak w jej życiu pojawia się też ktoś nowy, kto do powieści wniesie dużo humoru.

Po raz kolejny Joanna Philbin pisze o dorastaniu i szukaniu własnego miejsca w świecie. Znowu robi to bez moralizowania i patetyzmu, za to z dość dużą dawką humoru. Córki wkraczają na scenę to przesympatyczna, odprężająca powieść dla wszystkich którzy lubią książki z Manhattanem w tle.

Książkę zgłaszam do wyzwań:


 



niedziela, 10 marca 2013

Nastoletni Nowy Jork, "Córki łamią zasady"

Córki łamią zasady to kolejna książka, po którą sięgnęłam zupełnym przypadkiem. Można powiedzieć, że uśmiechała się do mnie z bibliotecznej półki. Trochę na dystans do niej trzymało mnie zaklasyfikowanie jej jako powieści młodzieżowej, ale okazało się, że ta ostrożność nie była potrzebna.

Corina od zawsze była córeczką swojego tatusia. I to nie dlatego, że łączyła ich jakaś szczególna więź (ich stosunki są wyraźnie oziębłe), a dlatego że każdy kogo spotykała widział nie ją, a miliony jej ojca. Nastolatka zresztą przywykła do życia w luksusie i nieograniczonego limitu na kartach kredytowych.

Co więc stanie się kiedy ojciec zablokuje jej karty, zabierze szofera, a nowoczesny telefon zamieni na taki z zeszłego wieku? Zapewne z tym Corina w jakiś sposób by sobie poradziła, ale przystojniak, który wpadł jej w oko proponuje jej wyjazd na narty w Alpy. Dziewczyna nie może przepuścić takiej okazji i postanawia zdobyć potrzebny jej tysiąc dolarów. Żeby je zarobić podejmuje się organizacji Balu Zimowego. Nie wie jednak, że słynne nazwisko nie otworzy jej wszystkich drzwi jeśli nie będą iść za nim pieniądze.

Do zamieszania jakie powodują jej starania o namówienie gwiazd do pracy charytatywnej dochodzi zamieszanie uczuciowe oraz konflikty z najlepszymi przyjaciółkami. Jednocześnie mamy okazję zaobserwować, że te kilka tygodni kary pozwalają Corinie dorosnąć.

Podczas lektury dotarło do mnie, że książki dla młodzieży od tych dla dorosłych różnią się jedynie wiekiem bohaterów. Corina ma 16 lat i chodzi do liceum, ale równie dobrze mogłaby być rozpieszczoną studentką czy znudzoną życiem trzydziestolatką odciętą od finansów przez byłego męża. Porównując Córki łamią zasady z wieloma czytanymi przeze mnie powieściami rodem z Manhattanu stwierdziłam, że niezależnie od wieku bohaterów powtarzają oni zachowania i sposób myślenia.

Córki łamią zasady to druga z czterech obecnie wydanych części cyklu Córki. Wszystkie one opowiadają o tym jak przyjaciółki: Lizzie, Hudson i Carina radzą sobie z życiem w cieniu sławnych rodziców i stawianymi im przez to wymaganiami. Emocje, z którymi muszą sobie radzić bohaterki są doskonale znane autorce. Joanna Philbin jest córką znanego amerykańskiego prezentera. Marzenia o pisaniu pojawiły się u niej kiedy była małą dziewczynką, ale ostatecznie wpłynął na nie sukces ojca i chęć zaistnienia nie tylko jako jego córka.

Książka ta, to kolejne przyjemne czytadło o nieskomplikowanej, nowojorskiej fabule. Miły przerywnik pomiędzy "cięższymi" książkami. 

Książkę zgłaszam do wyzwań: 





piątek, 8 marca 2013

Opętana żądzą. "Dziedzictwo"

Trudno było być kobietą w dawnych czasach. Szczególnie kobietą wyzwoloną, taką która nie chce dać się zamknąć w saloniku z igłą w ręku, nie chce aby ktoś decydował o jej życiu. Chce być za to samodzielna i być właścicielką ziemi.

To ostatnie pragnienie wywarło szczególny wpływ na Beatrice Lacey. Od momentu kiedy, jako kilkulatkę, ojciec posadził ją przed sobą w siodle i zabrał na objazd posiadłości, stała się ona na stałe związana z Wideacre. Widziała się w roli dziedziczki i zarządcy, szczególnie, że jej starszy brat Harry przejawiał dużo większe zainteresowanie książkami niż rolą. Dlatego też Beatrice przeżyła ogromny szok gdy dowiedziała się, iż jej przeznaczeniem jest opuścić rodzinną posiadłość, wyjść za mąż, przeprowadzić się wraz z mężem tam gdzie on sobie tego zażyczy i zająć się sprawami odpowiednimi dla damy: haftowaniem, czytaniem, modą. Nie mogła się ona pogodzić z tym, że Wideacre przejdzie w ręce brata i zaczęła dążyć do tego, żeby nigdy nie opuścić domu.

I od momentu podjęcia tej decyzji przez bohaterkę powieść zaczyna robić się coraz bardziej mroczna. Uczynek, który wydaje się czytelnikowi szczytem zła jakie może wyrządzić bliskim młoda dziewczyna, staje się dopiero początkiem całej spirali okrucieństwa i zbrodni, a przemoc, zarówno fizyczna jak i psychiczna z każdą stroną ulega eskalacji. Beatrice jest zdecydowana na wszystko byleby tylko pozostać w Wideacre i sprawować tam władzę. Nie zawaha się przed zniszczeniem nikogo i niczego.

Philippa Gregory niesamowicie zaskoczyła mnie Dziedzictwem. Przywykłam do tego, że w swoich książkach nie waha się ona opisać brudnych ludzkich spraw, ale brutalny seks, uzależnienie psychiczne, kolejne zbrodnie czy wewnętrzna pustka bohaterki nie były tym czego spodziewałam się po tej powieści. Z jednej strony odpychała mnie ona od siebie atmosferą przesyconą złem, z drugiej nie potrafiłam przestać jej czytać. Po raz kolejny udało się autorce zafascynować mnie stworzonym przez siebie światem.

Tak naprawdę Beatrice jest jedną z dwóch wyrazistych postaci całej książki. Zarówno jej matka, jak i brat i jego żona są pozbawiani charakteru co bohaterce wielokrotnie udaje się wykorzystać. Widząc, że w domu dzieją się złe rzeczy żadna z tych dwóch kobiet nie ma odwagi złożyć w jedną całość wszystkich informacji i odkryć prawdy. Trochę więcej charakteru ma mąż Beatrice. Kiedy zauważa jej prawdziwą naturę podejmuje z nią walkę. Jej przebieg śledziłam wręcz z zapartym tchem, gdyż przez chwilę miałam nadzieję iż miłość przemieni Beatrice.

Jeżeli czytaliście Kwiaty na poddaszu i zafascynowały Was losy rodzeństwa Dollangangerów to również Dziedzictwo powinno przypaść Wam do gustu. Wydaje mi się nawet, że jest ono książką mocniejszą i ciekawszą od powieści Virginii Andrews.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat


środa, 6 marca 2013

Oskarżony: malarz. "Kamieniołom Cezanne'a"

Obiecujące połączenie sztuki i kryminału. Zagadka, którą da się rozwiązać dzięki obrazom słynnego malarza. Intrygująca historia osadzona w XIX- wiecznej Francji. Tak przynajmniej miało być. A jak było?

Upalny sierpień 1855 r. Niewielkie miasteczko Aix- en- Provence jest wyludnione. Kto mógł wyjechał na urlop. Na straży prawa pozostał młody i niedoświadczony sędzia Bernard Martin. W takich okolicznościach, w pobliskim kamieniołomie, znalezione zostają zwłoki Solange Vernet. Niedaleko niej zaś kawałek płótna malarskiego.

Ofiara to piękna kobieta, wywodząca się z nizin społecznych, która zdobyła w Paryżu majątek, a następnie osiedliła się w Aix wraz ze swoim kochankiem, Anglikiem Charlesem Westerburym. On prowadził wykłady geologiczne dla kobiet, ona starała się zorganizować salonik kulturalny skupiający śmietankę miasteczka. W ten sposób poznała Paula Cezanne'a. Właśnie ci dwaj mężczyźni staną się głównymi podejrzanymi w sprawie o morderstwo.

Książka mnie rozczarowała i to podwójnie. Na początek samym wątkiem kryminalnym gdzie śledztwo kręci się wokół dwóch postaci, sędzia przesłuchuje jedną osobę dziennie, a czytelnik ma trochę wrażenie jakby był na meczu tenisowym kiedy Martin chodzi od jednego podejrzanego do drugiego i przez ponad 200 stron nie czyni żadnych postępów.

Drugie moje rozczarowanie to bohaterowie. Tytułowy Cezanne robi wrażenie przerośniętego dziecka, niezdolnego do własnych decyzji, ukrywającego przed ojcem, że od trzynastu lat ma własną rodzinę i nie mogącego sobie poradzić z własnym talentem. Główne role w powieści gra dziwny duet: sędzia i inspektor. Martin jest niepewny siebie, stara się pokazać, że potrafi poradzić sobie z morderstwem, ale tak naprawdę nie ma pojęcia jak zabrać się do jego rozwiązania. Z kolei inspektor Franc to stary wyjadacz nie obawiający się pobić oskarżonego, żeby uzyskać pożądane zeznania. Jednocześnie stara się on wkupić w łaski przełożonego jak i go zastraszyć. Jednak "starcia" obu panów są tak pozbawione ikry, że przechodzą niezauważone.

Barbara Corrado Pope jest przede wszystkim naukowcem. Zrobiła doktorat z intelektualnej i społecznej historii Europy, a następnie przez lata, w różnych miejscach świata, prowadziła wykłady z zakresu historii i "women's studies". Jednak jej prawdziwą pasją stała się Prowansja- jej kultura, sztuka, język, ludzie. Kamieniołom Cezanne'a jest efektem tych zainteresowań. Nie jest to jej jedyna książka. Do amerykańskich księgarń w lutym tego roku miała wejść trzecia powieść autorki The missing italian girl- kolejna część przygód sędziego Martiego. 

Zdecydowanie nie zostałam przekonana do twórczości Barbary Pope i raczej po jej kolejne książki nie sięgnę.

Książkę zgłaszam do wyzwań:


niedziela, 3 marca 2013

Przez żołądek do serca. "Szkoła gotowania pod Amorem"

Uwielbiam oglądać programy o gotowaniu. Tak samo jak uwielbiam czytać książki z jedzeniem w tle. A jeśli jeszcze gotowanie połączone jest z odpowiednią dawką miłości to już w ogóle popadam w zachwyt.

Główną bohaterką książki jest trzydziestoletnia Holly. Kobieta niedawno rozstała się z partnerem i leczy złamane serce u babci, prowadzącej na niewielkiej wyspie szkołę gotowania i sklepik z makaronami. Niestety, niedługo po jej przyjeździe kobieta umiera i Holly staje przed prawdziwym wyzwaniem. Jeśli chce utrzymać dom i szkołę będzie musiała szybko nauczyć się gotować. Szczególnie, że kurs jesienny ma się rozpocząć już wkrótce.

Początkowo zadanie jakie postawiła sobie Holly wydaje się być niemożliwe do zrealizowania. Jej babcia była nie tylko świetną kucharką, specjalizującą się w kuchni swojej ojczyzny- Włoch, ale również niewiastą potrafiącą przewidzieć przyszłość. Do swoich dań dodawała nie tylko typowe składniki, ale również pragnienia, wspomnienia i tęsknoty. Dlatego też jej kuchnia przyciąga przede wszystkim tych, którzy poszukują miłości.

To co odróżnia  Szkołę gotowania pod Amorem od innych tego typu książek to przede wszystkim magia, którą wszyscy spodziewają się znaleźć w kuchni Holly. Drugą taką rzeczą jest tajemnica, która kilka pokoleń wcześniej skłóciła dwie rodziny i sprawiła, że nawet po wielu latach żywią one do siebie ogromną nienawiść. Czytając razem z Holly pamiętnik jej babki dowiadujemy się co stało się jej przyczyną, a jednocześnie mamy okazję zobaczyć jak, w latach 60. reagowała niewielka, zamknięta społeczność na przybycie kogoś z zewnątrz.

Adepci sztuki gotowania opowiadają o swoich bólach, tęsknotach, dzielą się wspomnieniami, mówią o stracie najbliższych itp. Mam wrażenie, że autorka była tutaj bardzo blisko popadnięcia w ckliwość, która mogłaby zabić tę książkę. Wybrnęła z tego zapisując na kurs Mię- nastolatkę, pragnącej pozbyć się 'plastikowej lali", z którą spotyka się jej ojciec. Jej celne i złośliwe komentarze oraz bezpardonowe pytania  sprawiają, że czytelnik jednocześnie uśmiecha się i czuje wdzięczność, że nie on musi na nie odpowiadać.

Melissa Senate specjalizuje się w pisaniu ciepłych i pełnych humoru powieści o miłości. Ma ich na swoim koncie dziesięć. W Polsce ukazała się jej debiutancka książka Znowu randka oraz właśnie Szkoła gotowania pod Amorem- jej najnowsze dzieło. 

Książka to zdecydowanie przyjemne i wciągające czytadło, na lekturze którego czas płynie wręcz niepostrzeżenie. Autorce udało się stworzyć tak wyraziste postacie, że przyznam się iż kibicowałam im całym sercem aby znaleźli upragnioną miłość. Jedyne czego nie polecam to sięganie po Szkołę gotowania pod Amorem z pustym żołądkiem.

sobota, 2 marca 2013

Pierwsze podsumowanie



Nadszedł czas na pierwsze podsumowanie wyzwania. Co prawda minęło trochę więcej niż kwartał, ale chciałam doczekać do końca miesiąca, żeby na przyszłość był większy porządek.
Czas na trochę liczb:
  • do wyzwania zgłosiło się 13 osób
  • linki do recenzji podrzuciło osób  11 (czemu są one w dwóch kolorach nie mam zielonego pojęcia)
  • w sumie przeczytaliśmy 32 książki
  • prym wiedzie Sylwuch, która sięgnęła po 6 książek, zaraz za nią są Aneczka z 5 i patrycja z 4
Zgodnie z założeniem czytaliśmy naprawdę każdy możliwy rodzaj literatury nie opartej na fikcji: poradniki, przewodniki, wspomnienia,  biografie... Książki o urodzie i o Bogu, o wojnie i o sztuce, poważne i wesołe.
Cieszę się bardzo, że wyzwanie przypadło Wam do gustu i niecierpliwie czekam na kolejne recenzje.