czwartek, 31 maja 2012

"Mistrzyni sztuki śmierci"


Jest rok 1171. W Cambridge ktoś w okrutny sposób morduje dzieci. O zbrodnie oskarżeni zostają Żydzi. W obliczu grożącego im samosądu chronią się oni na zamku. Powoduje to drastyczny spadek płaconych do królewskiej szkatuły podatków i sprawia, że sprawą zaczyna interesować się sam król Henryk II. Po pomoc zwraca się do władcy Sycylii. Ma on przysłać do Anglii najlepszego ze swoich śledczych oraz mistrza sztuki śmierci- lekarza umarłych. Okazuje się jednak, że w Akademii  w Salerno panuje równouprawnienie, a nawybitniejszym lekarzem umarłych jest kobieta.

Mistrzyni sztuki śmierci to pierwsza z trzech części serii napisanej przez Arianę Franklin. Pod tym pseudonimem ukryła się znana brytyjska autorka powieści historycznych i biografii. Swoją karierę zaczynała jako reporter towarzyszący królowej Elżbiecie II w jej podróżach. Wedrowne życie porzuciła po ślubie i urodzeniu córek. Wtedy zaczęła tworzyć powieści historyczne, których akcja dzieje się pod koniec wieku XVIII. Niestety nie doczekały się one polskiego przekładu. Zdecydowanie większą sławę przyniósł jej cykl o średniowiecznej patolog Adelii Aguilar.

Adela jest kobietą jakiej mieszkańcy Anglii nie mieli jeszcze okazji poznać. Wykształcona, inteligentna, miłująca czystość i porządek, kierująca się rozumem była wyjątkową niewiastą nawet w oświeconym Salreno. W Anglii wszystkie te cechy mogą ściągnąć na nią nawet oskarżenia o czary. Dlatego już od początku udaje pomocnicę "lekarza" Mansura- swojego arabskiego opiekuna. Jednak baczny obserwator nie daje się zwieść temu przebraniu.

Ariana Franklin stworzyła postać tak nietuzinkową i żywą, że wydaje się iż zaraz wyjdzie do nas z kartek książki. Równie barwne są pozostałe osobowości. Autorka stworzyła świat, do którego chętnie bym się przeniosła. Umiejętnie połączyła historię i fikcję i sprawiła, że jej opowieść żyje własnym życiem. Zabiera nas do Anglii Henryka II, króla znanego tylko z konfliktu z arcybiskupem Becketem. Oglądamy ją oczami Adelli zauważając jednocześnie jego jasne i mroczne strony. Ciekawa narracja sprawia, że od książki nie da się oderwać.

Mistrzyni sztuki śmierci to pierwsza część z serii opowiadającej przygody Adelii Aguilar. Ja jestem absolutnie zachwycona. Z czystym sumieniem mogę polecić ją każdemu.

piątek, 25 maja 2012

Stosik czy stos?

Przytachałam do domu "trochę" książek. Jak zwykle gdy mam dużo pracy... Większość to biblioteczne zdobycze. Absolutny misz masz stylowy, czyli  tak jak lubię.



1. Agata Christie, Śmiertelna klątwa
2. Lauren Weisberger, Jennifer Weiner i inne, Amerykańskie dziewczyny poszukują szczęścia- recenzja
3. Katchy Reichs, 206 kości- recenzja
4. Susan Vreeland, Niedziela nad Sekwaną- recenzja
5. Michael Cordy, Kod Lucyfera
6. Nathaniel Hawthorne, Szkarłatna litera
7.D. H. Lawrence, Kochanek Lady Chatterley
8. Victoria Holt, Dwór na wrzosowisku
9. Jacek Piekara, Alicja- recenzja
10. Jacek Piekara,Alicja i ciemny las
11. Douglas Preston i Lincoln Child, Krąg ciemności- recenzja
12. Paula Marshall,  Cena honoru (jedyny własny zakup)
13. Syrie James, Pamiętniki Jane Austen- rezenzja

środa, 23 maja 2012

Bones. Recenzja książki "206 kości"

Rzadko, bardzo rzadko, zdarza mi się stwierdzić, że film/serial były lepsze od książki, na podstawie, której powstały. Tak naprawdę nie przypominam sobie takiej sytuacji. Jednak niestety tak było tym razem.
206 kości to moje drugie spotkanie z twórczością Kathy Reichs, druga szansa, którą postanowiłam dać jej książkom. Szansa nie wykorzystana. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest winą autorki, iż czerpiący natchnienie z jej prac reżyser pozmieniał wszystko i że w książce nie znajdzie się bohaterów z małego ekranu, a sama Temperence Brennan nie jest ani genialna ani nieprzystosowana społecznie, ale patrząc na to, że właśnie Reichs jest producentką Kości liczyłam na podobny poziom ciekawości. I tu niestety się zawiodłam.
Książka jest po prostu nudna. W znacznej mierze przegadana, wypełniona naukowym bełkotem i filozoficznymi rozmyślaniami. Nie ratuje jej nawet wielowątkowość fabuły. Brennan budzi się związana w ciemnym pomieszczeniu. Nie wie gdzie jest, kto ją porwał i dlaczego. Przypomina sobie sprawy nad, którymi ostatnio pracowała: zabite staruszki, morderca, który posługuje się wieloma nazwiskami, kości wyłowione z jeziora i dyskredytujący jej pracę donos. Do tego dochodzi jeszcze jej zastanawianie się nad własnymi uczuciami do przystojnego detektywa Ryana. W kolejnych scenach poznajemy sprawę od początku i towarzyszymy bohaterce podczas poszukiwań zbrodniarza, a przy okazji dowiadujemy się że ktoś chce zniszczyć jej życie. Rozwiązanie ani jednej ani drugiej sprawy nie było dla czytelnika zbyt wielkim zaskoczeniem, także i pod tym kątem książka się nie obroniła.
Kathy Reich, podobnie jak jej bohaterka jest antropologiem sądowym obecnie pracującym w Laboratorium Medycyny Sądowej prowincji Quebec. Jest również wykładowcą akademickim, certyfikowanym antropologiem amerykańskim i jednym z naukowców badających zwłoki ofiar ataku na Word Trade Center. Tworzy nie tylko powieści sensacyjne, ale również dzieła naukowe. I jak dla mnie tej naukowości było tu za dużo. Nie da się ukryć, że autorka porusza ważny temat braku kompetencji i zdobywania sławy poprzez sabotowanie działań współpracowników, ale myślę że można było zrobić to w ciekawszy sposób.
Nie sądzę żebym w najbliższym czasie dała twórczości Kathy Reichs jeszcze jedną szansę. Chyba pozostanie mi pocieszanie się serialem.


źródło
 To tak na pocieszenie...

niedziela, 20 maja 2012

"Jestem z wyspy zielonej". Recenzja książki "Irlandzki sweter"

Uwielbiam Irlandię! Muzykę, taniec, sztukę, wszystko! No może nie kuchnię. W związku z tym nie mogłam sobie darować przeczytania Irlandzkiego swetra.
Opis na okładce zapowiada nam prostą historię miłosną. Młoda pani archeolog Rebecca Moray, przybywa wraz z córką Rowan na niewielką irlandzką wysepkę. Jej zadaniem jest zgłębienie historii i znaczenia tworzonych tam od lat swetrów- gansejów. Każdy z nich jest inny, każdy ma swoją opowieść.
Rebecca jest samotną matką, która córce powiedziała kiedyś, że zakocha się tylko w rudowłosym mężczyźnie grającym na irlandzkich skrzypcach. Ta „bezpieczna” odpowiedź zabrana na zabrana na irlandzką wyspę traci całą swoją niemożliwość i staje się początkiem pewnego uczucia...
Jak dla mnie miłosna historia jest tylko tłem obrazującym przemianę bohaterki. Rebecca to kobieta zraniona, ofiara psychicznej przemocy domowej, obwiniająca się o śmierć swojego partnera. Przez sześć lat, które minęło od feralnego Święta Dziękczynienia nie zaznała spokoju. Odizolowała się od Sharon, swoje przyjaciółki ze studiów, która towarzyszyła jej w tych trudnych chwilach, stała nadopiekuńczą matką, kontrolującą każdy krok swojej córki. Próbując uciec od przeszłości ciągle zmienia miejsce zamieszkania nie zdając sobie sprawy, że przeszłość pakuje przy przeprowadzce do walizki i zabiera ze sobą.
Ta nadmiernie ostrożna kobieta trafia do dziwnego świata. Świata zamieszkałego przez kilkuset mieszkańców, którzy, za sprawą opowieści snutych przez Sharon, wiedzą o niej wszystko. I zdecydowanie nie mają zamiaru rozmawiać z nią o swetrach, a raczej ją „oswoić”.
Drugim biegunem książki jest Sean, stary rybak, odludek, postrach wyspowych dzieci. Wychowywany twardą ręką, w ten sam sposób podchodził do swojej rodziny. Stworzył dom pełen strachu, krzyku i ślepego posłuszeństwa, które doprowadziło do śmierci jego czterech synów. Ich duchy towarzyszą mu codziennie stając się jego wyrzutem sumienia.
Czytelnik ma szanse obserwować przemianę tych dwojga bohaterów. Impulsem dla Seana stałą się Rowan, dziecko które się go nie bało, które pokochało go całym sercem. Z kolei Rebecca zmienia się pod wpływem ogromnego zaufania jakie panuje na wyspie i wsparcia jakie okazują sobie mieszkańcy. Oczywiście również pod wpływem budzącej się miłości.
Nicole R. Dickson zabrała nas w świat magiczny. W miejsce do którego każdy chętnie by się udał. Sama mówi, że Wyspa jest jednym z trzech głównych bohaterów książki, odrębnym bytem. Z kolei informacje o autorce są bardzo okrojone. Wiadomo jedynie, że mieszka w Karolinie Północnej z córką i dwoma psami. Uwielbia biblioteki i sklepy z przyprawami, kuchnię świata i tradycyjne dania. Potrafi robić na drutach i chętnie obserwuje przędące kobiety. Jej książka napisana jest tak barwnym językiem, że mam ochotę spakować się i udać na wschodnie wybrzeża Irlandii
Irlandzki sweter urzekł mnie swoim klimatem, zasmucił migawkami z przeszłości bohaterów i rozbawił rozmowami z mieszkańcami wyspy. Polecam gorąco.

A tytułowy cytat pochodzi z utworu Irlandzki tancerz, anonimowego wiersza z XIV w. zaadaptowanego i wykonywanego przez grupę Dwa plus jeden.A to całość: 
Jestem z Wyspy Zielonej
Ręką Boga stworzonej
Z Irlandii
Panie dziękczynienie
Przyjm za to stworzenie
Przyjdź i zatańcz z nami
Lasami
Polami
Irlandii

środa, 16 maja 2012

Nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji... Recenzja książki "Heretycy i Inkwizytorzy"

Co przeciętnemu czytelnikowi kojarzy się z hasłem „Inkwizycja”? Płonące stosy, izby tortur, Czarownice z Salem i kobiety pławione w rzekach. Tego wszystkiego nie znajdziemy w książce Edwarda Potkowskiego Heretycy i Inkwizytorzy. A nawet jeżeli poszczególne elementy będą się w niej pojawiać to będą jedynie dodatkiem do historii.

Tym razem pisanie o książce zacząć należy od autora. Edward Potkowski jest profesorem historii, specjalistą od historii średniowiecza. Jego mediewistyczne zainteresowanie widać w wydawanych przez niego publikacjach: Zakony rycerskie, Książka i pismo w średniowieczu. Studia z dziejów kultury pisemnej i komunikacji społecznej, Warna 1444. Heretycy i Inkwizytorzy są kolejną pracą w jego dorobku.
Przyznam się, że sięgając po tę książkę również spodziewałam się stereotypowego, mrocznego wizerunku inkwizycji. I już od samego początku zostałam zaskoczona przez autora. Swoją opowieść zaczyna on od przybliżenia czytelnikowi średniowiecznych herezji. Skupia się głównie na tych największych, takich jak katarzy, albigensi czy waldensi. Przedstawia ich wiarę, obyczaje, opisuje krucjaty, które przeciw nim wyruszyły. Kolejne części książki poświęcone są już samej, tytułowej inkwizycji. Dowiadujemy się jak wyglądała współpraca państwa z kościołem, kto zostawał inkwizytorem czy też jak przebiegał proces. Ostatnią część Edward Potkowski poświęcił geografii tej instytucji. Tutaj poznajemy najsławniejszych włoskich inkwizytorów, tajniki procesu templariuszy czy dowiadujemy się ile jest słuszności w haśle: „Polska- kraj bez stosów”.
Jak dla mnie książka ta jest przykładem ciekawej literatury popularnonaukowej. Przy zdecydowanie rozbudowanym warsztacie naukowym autorowi udało się nie uśpić czytelnika (a i takie książki o heretykach zdarzało mi się czytać), nie zarzucił go przypisami czy literaturą obcojęzyczną (co byłoby minusem gdybyśmy podchodzili do tej publikacji jako do stricte naukowej). Owszem zdarzają się mniej interesujące momenty- jak choćby pierwsza część, gdzie czytelnik zapoznawany jest z wierzeniami i zwyczajami poszczególnych grup religijnych. Jednak są to tylko niewielkie fragmenty, zdecydowana większość budzi zainteresowanie. Edwardowi Potkowskiemu udało się uniknąć również sztywnego, przeładowanego naukowością języka co jest dużym plusem tej publikacji. Jako osobie związanej z naukami historycznymi do gustu przypadła mi również bibliografia, która dostarcza kolejnych ciekawych tytułów lektur. Nie wiem natomiast jak odnieść się do wkładek z ilustracjami. Dobrze, że są, ale autor nie odesłał do nich ani razu. Może jestem wybredna, ale sprawdzanie co kilka akapitów czy nie znajdzie się do nich obrazek okazało się dla mnie niewygodne i zostało szybko zarzucone. A wystarczyłoby ponumerować ilustracje i wstawić cyferki w tekst. Rozumiem jednak, że jest to już sprawa czysto edytorska i zależna od gustu- kogoś może obecne rozwiązanie zachwycić.
Myślę, że książka Heretycy i inkwizytorzy może nie spodobać się odbiorcom reprezentującym dwie skrajności: poszukującym naukowego opracowania na ten temat i tym, którzy chcieliby literatury podobnej hollywoodzkim produkcjom: z dużą ilość stosów, tortur i akcji. Tym, którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś więcej o średniowiecznej inkwizycji publikacja powinna przypaść do gustu.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi:

poniedziałek, 14 maja 2012

Pierwszy stosik

Pochwalę się co na mnie czeka:




Kathy Reichs, Pogrzebane tajemnice
Douglas Preston, Lincoln Child, Relikwiarz- recenzja
Laurel Corona, Wenecja Vivaldiego- recenzja
Nicole R. Dickson, Irlandzki sweter- recenzja
Michael Cox, Sens nocy. Spowiedź
Anne Frasier, Zew nieśmiertelności.

Oprócz dwóch ostatnich są to łupy biblioteczne.

czwartek, 10 maja 2012

Renesansowa mozaika. Recenzja książki "Łabędzie Leonarda"

Łabędzie Leonarda to kolejna książka o rywalizacji pomiędzy siostrami: Beatrice i Izabellą d'Este. Ich wzajemne relacje obserwujemy przez kilka lat- od czasów panieńskich kiedy obie poznawały swoich narzeczonych, aż do śmierci Beatrice. Znowu mamy tu do czynienia z dwoma różnymi charakterami. Starsza z sióstr, Izabella, jest wszechstronnie wykształconą, rozmiłowaną w sztuce młodą damą. Jej przyszłość jawi się wręcz tęczowo- wybrany przez rodziców narzeczony nie tylko jest niezwykle urodziwym młodzieńcem, ale wybitnie zabiega o jej względy. Z kolei młodszą siostrę, Beatrice, zajmują głównie konie i polowania. Już wkrótce jej ręka ma zostać oddana podstarzałemu władcy Mediolanu: Ludovico Sforzy, który wciąż odwleka moment ślubu, czas spędzając ze swoją kochanką czym wystawia narzeczoną na złośliwe docinki. Początkowo to Beatrice zazdrości siostrze: urody, wdzięku, miłości. Zmienia się to kiedy okazuje się, że Ludovico może i jest starszy, ale dalej bardzo przystojny zaś jego nadwornym malarzem jest Leonardo da Vinci. Od tego momentu to Izabella czuje się uwięziona w Mantui przez podstępny los.

Wydawać by się mogło, że Łabędzie Leonarda będą burzliwą powieścią poświęconą rodzinnym zatargom, tajemnicom i nienawiściom. Taka myśl nasunęła mi się po pierwszych stronach kiedy to Izabella klęczy u grobu siostry i wylewa swe żale. Spodziewałam się zażartej siostrzanej rywalizacji z wplątanym w te niesnaski Leonardem. Cóż, w większości się pomyliłam. Leonardo jest dla mnie tylko ozdobnikiem tej książki. Artystą pochłoniętym przeróżnymi fantastycznymi projektami, drażniącym swoich pracodawców z niewywiązywania się ze zobowiązań, fanaberyjnym malarzem, o którego zainteresowanie zabiega Izabella. I to właśnie to jej zainteresowanie sprawia, że Leonardo jednak jest w tej powieści obecny. Wraz z nią śledzimy losy jego obrazów, poznajemy te, które do nich pozowały, słuchamy utyskiwań Sforzów na kolejne opóźnienia czy oglądamy odebranie mu brązu przeznaczonego na rzeźbę gdyż sztuka musi ustąpić wojnie. Jak dla mnie Łabędzie są historią Włoch z lat 1489- 1506. Poprzez losy sióstr oglądamy losy całej Italii, toczące ją wojny, zdrady, zmiany stronnictw.
Karen Essex stworzyła w swojej powieści niezwykły świat. Przez kolejne strony przewijają się nazwiska największych twórców włoskiego renesansu, my zaś oglądamy ich obrazy widziane oczami ludzi im współczesnych. Czytelnika w każdym momencie otaczają coraz to nowe dzieła sztuki. Są one opisane tak plastycznym językiem, że wydaje nam się jakbyśmy mieli je przed oczami. Zresztą reprodukcje tych, którym poświęcono najwięcej uwagi umieszczono w książce. Zazwyczaj narzekam na brak ilustracji w powieściach, w których jednym z bohaterów jest sztuka jednak tym razem zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona Ta niesamowita wręcz plastyczność opisów, których rozbudowanie było dla mnie momentami nużące, możliwa była zapewne dzięki wykształceniu autorki. Karen Essex z wykształcenia jest magistrem sztuk pięknych. Na początku swojej kariery pracowała jako projektant kostiumów dla branży filmowej. Pisaniem zajęła się po urodzeniu dziecka. To co ją fascynuje to kobiety i władza. Stąd też na bohaterkę pierwszych powieści wybrała Kleopatrę (Kleopatra, Królowa).

Dodatkowym bonusem są fragmenty notatnika Leonarda wplecione w tekst. czasami zawierające bardzo śmiałe spostrzeżenia anatomiczne czy polityczne.
Trudno nie porównywać Łabędzi Leonarda z recenzowanymi niedawno przez mnie Kochanicami króla. Obie książki opowiadają o rywalizacji dwóch sióstr, kobiet mających wpływ na historię. W każdej z tych dwóch książek jedna z bohaterek jest żądna władzy i zaszczytów podczas gdy druga szuka ciepła domowego ogniska lecz okoliczności zmuszają ją do walki z losem. I to chyba wszystkie podobieństwa. Łabędzie są zdecydowanie łagodniejszą lekturą, romansem historycznym, który spodoba się miłośnikom, a przede wszystkim miłośniczkom gatunku. 

 Jedyny portret jaki udało się Izabelli uzyskać od Leonarda da Vinci.

czwartek, 3 maja 2012

Słoneczne wachlarze

Wzór już pokazywany, tym razem w wersji słonecznej, pasującej do pogody za oknem.


I pragnę zauważyć, że tym razem zdjęcia są lepsze.