Spotykacie czasem książki, podczas lektury których macie wrażenie, że ktoś okrył Was ciepłym kocem, dał kubek z herbatą i sprawił, że wokół zapanował spokój? Dla mnie jedną z takich stała się właśnie Kuchnia Franceski.
Franceskę poznajemy w nietypowych okolicznościach. W samolocie. Jest przerażoną starszą panią, która wraca z wizyty u córki i wnuków. Boi się latać, więc w ręku trzyma różaniec i rodzinne zdjęcia. Wydaje się być krucha. Ten pogląd na jej temat zmieniłam dość szybko. Gdyż okazało się, że kiedy Franceska ma pod stopami ziemię jest wręcz nie do zdarcia. Mieszka w Nowej Anglii, z trójki dzieci w pobliżu zamieszkuje jedynie jej syn, czuje się samotna i strasznie się nudzi. I to właśnie nuda popchnęła ją do tego, żeby zostać nianią dla dwójki dzieci. Wychowywanych przez samotną matkę Lorettę: 9-letniego Willa i 12-letniej Penny.
Początki współpracy do najłatwiejszych nie należą. Dzieciom trudno jest zaakceptować fakt, że opiekuje się nimi starsza pani, zaś Franceska nie może się pogodzić z tym, że Lotta karmi rodzinę mrożonkami, a ona, nie chcąc być namolną, nie może nic ugotować. Zmienia się to z upływem czasu.
źródło |
Franceska staje się dla spragnionych uczucia dzieci wymarzoną babcią. Piecze ciasteczka, gotuje pyszne, włoskie dania, wysłuchuje zwierzeń, doradza, koi awantury. A przy tym jednocześnie jest osobą z charakterkiem. Ma nietypową umowę ze swoimi podopiecznymi: ona piecze pyszności, oni sprzątają pokoje/odkurzają/zmywają itd. Z dnia na dzień stają się dla siebie rodziną. Również dla Lotty jest ona kimś ważnym, kimś kto pomaga jej uporządkować życie.
Tytułowa bohaterka mnie zachwycała. Jej spowiedzi (i nieodłączna i niezmienna pokuta) poprawiały mi humor. Podobnie zresztą jak fakt, że zauważała rzeczy, których miała nie zauważyć i stwarzała przedziwne sytuacje. Zapewne życie z nią nie byłoby takie łatwe (możliwe wręcz, że byłoby bardzo trudne), ale czytając Kuchnię Franceski pozazdrościłam dzieciom takiej nonny.
źródło |
Niejednokrotnie na blogu dawałam wyraz mojej miłości do Włoch i książek z gotowaniem w tle. Dlatego też nie mogłam przejść obojętnie wobec takiej pozycji. Jednak tych, którzy nie przepadają za książkami obracającymi się wokół jedzenia pragnę uspokoić: tutaj tego gotowania nie ma wiele.
Jakiś czas temu natknęłam się na niepochlebną opinię o jednej z książek Petera Pezzeli. Mianowicie chodziło o Lekcje włoskiego. Była ona na tyle odstraszająca, że zrezygnowałam z lektury. Teraz cieszę się, że przypadkiem w moje ręce trafiła Kuchnia Franceski. I jestem zdecydowana sięgnąć po inne książki autorstwa Pezzelego. Lubię jak ktoś robi mi herbatę i otula kocem.
Czytałam kiedyś inną książkę Pezzelego -,,Villę Mirbellę", która jest idealną powieścią na deszczowe wieczory i poprawę humoru. Wydaje mi się, że ,,Kuchnia Franceski" również idealnie spełniłaby tę rolę.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak! A jednocześnie nie jet takim strasznym odmóżdżaczem jak niektóre amerykańskie powieści.
UsuńPrzypomniałaś mi, że już od dawna chciałam przeczytać tę książkę, muszę spytać, czy mamy w bibliotece.
OdpowiedzUsuńO widzisz :) Polecam się na przyszłość. Ja mam nadzieję, że znajdę jakieś inne książki tego autora w bibliotece :)
Usuń